Na miejscu jesteśmy koło 10 (to godzina jazdy z Kraka), gdzie organizujemy sobie u lokalnego rolnika, wywózkę na górę w wozie drabiniastym za traktorem :-) Lepiej dać dyche, niż tyrać z 20kg+ na górę ;-) Na startowisku rzeczywiście tłok, jednak jak pokazują pierwszy próby latania (zlatania, bo kończą się od razu poniżej), musimy poczekać jeszczę z godzinę na wiosenną termikę. Słońce musi bardziej ogrzać ziemię by bąble termiczne (kominy) mogły zacząć się odrywać, a nam pomagać latać.
Koło 13 startujemy. Ja z lekkimi problemami jakieś pół godziny później. Przez to, główna grupa mi ucieka, stąd cały przelot spędzę sam. W powietrzu jest mega zimno. Pod podstawą chmur na wysokości 2500mnpn jest około 1C. Pomimo kilku warstw ciuchów marznę jak bałwan. Śniegowy. Organizm broni się jak może, dzięki czemu wiem już np. że ciekłe śpiki są słone w smaku.
Widoki i nauka taktyki przelotowej wynagradza trudy. Lecę w strone Limanowej, przelatując nad Tymbarkiem. Soków nie stwierdzono.
Miałem dużo szcześcia, gdyż koło Tymbarku, zleciałem na jakieś 400m i już szukałem wzrokiem miejsca do lądowania, gdy udało mi się znaleźć niezły komin który wyniósł mnie pod podstawę w ciągu kilku minut (średnio 5m/s). Dalej przelatuję nad Limanową i lecę pasmem w stronę jeziora Rożnowskiego. Przeczekuję tuż pod pasmem chmur kilkadziesiąc minut kryzysu termicznego (kiedy chmury zasłoniły większą część ziemi, ograniczając termikę), po czym lecę w stronę Gorców. Udaję mi się zrobić niezły dystans, chyba najdłuższy jaki zrobiłem, będzie liczone po punktach zwrotnych około 50km, zaś drogi przebytej 100.

Byłem sam i nieźle zmęczony, więc bałem się przelecieć ostatnią przełęcz i uderzyć prosto w góry by zamknąć pętlę. Ponieważ wszyscy wylądowali już sporo wcześniej (i co słyszałem przez radio łapali stopy/busy/itp), a ja byłem już sam w powietrzu, zawróciłem i zdecydowałem się na lądowanie po tej samej stronie pasm co oni, by prościej było się potem znaleźć lub uderzyć mi z buta do odległej około 10km Limanowej.
Po wylądowaniu, zlokalizowały mnie dzieci (średnia wieku 5 lat?) z okolicznej wioski, po czym znanym sposobem zaraz zleciała się ich cała banda (w kupie raźniej). Jedno najodważniejsze zostało wytypowane do zadawania pytań, więc miałem teleturniej z wiedzy o lataniu :-) Z plusów było mi prościej poskładać cały sprzęt, bo czeradka ochoczo pomagała. Krótki marsz do najbliższego kościoła (przydają się na coś, prosto zlokalizowac środek wsi, a i umówić się z kumplami na zbiórkę też). Tam złapałem stopa, który dowiózł mnie do głównej drogi, skąd zabrali mnie juz znajomi, którzy namówili jakiegoś tubylca, by za stówke pozbierał nas z całej doliny. Wesoły busik mieliśmy ;-)
BTW, niech nikt nie mówi że Polska nie może byc ładna. Poniżej zdjęcie wsi, które zrobiłem kilkadziesiąt sekund przed lądowaniem tuż obok domku z zielonym dachem. Klikaj by powiększyć.