Ze względu na kierunek wiatru, dzisiaj mogliśmy latać z górki w pobliżu miasta Ronda. Pobudka po 7, zbiórka o 8ej, wyjazd pół godziny później. Po drodze chrupiące świeże bagietki kupione na ... stacji benzynowej ;-) Na górce koło 10, ale wiatr jest za słaby. Czekamy. Zimno i wieje. Dopiero koło 14 wzmaga się na tyle że po kolei wszyscy startujemy.
P. który jest konsulem, troche szaleje w powietrzu, dokręca do stoku z wiatrem i nie daje rade zawinąć przed skałami. Dość ostro grzmoci w skały tuż obok startowiska. Miał więcej szczęścia niż rozumu ;-) Obita kostka i rozwalona uprząż to cała lista jego problemów.
K. lata bardzo blisko stoku. Jest dopiero po kursie, więc gdy wpada w duszenie, nie daje już rady zmienic kierunku lotu i nawiązuje bliższe kontakty z krzaczorami. Kończy się bezpiecznie, acz rozplątywanie glajta trwało długo...
Największą atrakcją były dzisiaj ptaki. Drapieżne. Duże. Majestatyczne. Rozpiętość skrzydeł na oko to ponad metr. Latało ich w porywach pięć, niestety ze względu na niestabilne warunki, nie byliśmy w stanie robić fajnych zdjęć z powietrza i ptaki wciaż pozostajątekstową atrakcją bloga. Jeśli spotkam je jutro, mam w dupie ryzyko: robie zdjęcie choćby miał zaliczyć podwinięcie w locie. Wrażenie obcowania z naturą w sytuacji gdy lecisz do dwójki sępów (tak je pieszczotliwie nazywamy) kilometr, by złapać się na komin w którym się kręcą, jest trudne do opisania.
Z biegiem czasu warunki pogodowe stopniowo się pogarszają. Zaczyna wiać tak silno że nikt nowy już nie startuje. Nie jest w stanie. Na startowisku siła wiatru przekracza 10m/s. My jestesmy w powietrzu, więc jest ok. Prawie ;-) Niemniej jednak przebijanie się pod wiatr wymaga mocnej determinacji i na full wciśniętej belki speeda (zmiana profilu paralotni).
Latam więc dalej, bo wylądować nie sposób, o czym za chwilę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz