Paralotniowy rok 2010 czas rozpocząć. Sporo wyposzczony od czasu wyprawy do Hiszpanii w listopadzie, nie moglem sie juz doczekac końca marca. Plan wyglada nastepujaco: najpierw od 27 uderzamy do Slowenii, na mniejsze gorki, a nastepnie po kilku dniach od 1 do 5go kwietnia jedziemy kilkadziesiat kilometrow na polnoc, we wschodnie pasmo Alp, na ktorym, jesli sie uda - bedziemy przekraczali granice do Włoch w powietrzu. Dwukrotnie :) Tak by doleciec do Gemony i wrocic z powrotem do Tolmina lub Kobali w Słowenii. Jeśli pogoda będzie krzyżowała nam plany, to uderzamy bardziej na zachód do Bassano del Grappa we Włoszech. Innymi słowy, paralotniowy raj na wiosne :-)
Ostatni tydzien byl morderczy i ultra pracowity. Raz ze pelne dwa dni szkolen (notabene, bardzo pozytywnie zostalem nimi zaskoczony!), dwa ze masa pracy by zakonczyc wszystko przed wypadem. Klienci nie próżnują, a po recesji w biznesie w PL ani widu ani slychu... Zdazylem fuksem na pociag po piątej z Wawy do Kraka, w nim całe 2,5h intensywnie sklejałem oferte dla fioletowych. Dokończyłem ją już w domu, i o 22 wybyłem na miasto, dokonać resetu układu sterującego. Reset zakończył się pozytywnie w okolicach 5/6am i nawet nie obfitował dnia następnego w typowe jegoż syndromy - chwała K za 30 minutowy spacer do domu. Producenci kefiru też mają w tym udział.
Sobota szaleńcza, wszak za kilka godzin wyjezdzamy, a ja nie dosc ze nie spakowany, to połowy rzeczy nawet nie kupiłem (w tym namiotu, oraz nowych ciuchów do latania :) Sztuka pakowania na ostatni moment została tego dnia podniesiona na następny level: teraz także kupowanie wszystkiego na ostatnia chwile :)
Niestety nie dotarł na czas mój nowy spadachron zapasowy (po ostatnich przygodach w dachstein, zdecydowałem się na wymiane części sprzętu). Kupiłem mega wypasione ultra lekkie 1500 gramowe cacko (APCO 18SLT). Do Słowenii pojade więc z naprędce pożyczonym. Na dodatek prognozy pogody są bardzo kiepskie. Wręcz zastanwiamy się z Marem, czy na pewno jechać... Ponieważ musiałem popoludniu wpaść jeszcze do firmy podpisać ponad 100 kartek wielkanocnych, miałem bite 30 minut czasu do namysłu co tu zrobić z wyjazdem. Niby prosta rzecz, ale podczas tak fizycznie mozolnej pracy można zwariować (na ściance nie męczą mi się tak ręcę jak przy złożeniu tylu podpisów :-)
Decyzja: jedziemy!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz