Po lądowaniu pierwsze co robie to wcinam prowiant. Niby człeczyna się w powietrzu nie wysila, ale.... te kilka godzin maksymalnej koncentracji, ssie kalorie niczym mięsień czworogłowy uda Armstronga na podjeździe w Tour de France. Popijam balastem, znaczy wodą :-) Troche jestem wkurzony, że nie dałem rady przebić się z powrotem od Anten pod wiatr i solennie obiecuje że następnym razem biore minimum 10kg balastu (dociążona paralotnia leci szybciej, średnio 2km/h na każde 10kg).
Drugą rzecz, to muszę ściągnąć cebulkowe ciuchy. Na ziemi jest +18C, a jestem ubrany tak by wytrzymać te kilka stopni które miałem u góry przy podstawie. Pakuje zabawki i zakładam te swoje 20kg na plecy ruszając w stronę drogi. Czego nie wiem, czeka mnie jeszcze półtoragodzinny marsz doliną zanim złapie stopa. Oraz zakwasy barków dnia następnego :-) W Słowenii załapać stopa prosto, zwłaszcza że serce się kroi jak widzisz takiego drobnego homosapiensa jak ja, zasuwającego z plecakiem podobnej wielkości :) Tym razem zabrało to dłuższą chwilę, gdyż droga byłą bardzo mało uczeszczana (raptem z 30 samochodów naliczyłem). Plułem sobie w brodę, że nie wybrałem do lądowania jakiegoś większego miasta mijanego po drodzę (jak widać na zdjęciu), no ale wtedy nie zrobiłbym Anten...
Złapany Słoweniec okazuje się anglojęzyczny (choć po polsku od biedy da się porozumieć w prymitywny, ale skuteczny sposób) oraz choć nie wie dokładnie gdzie jest mój kamping (a ja też nie wiem :) dzwoni po swoich znajomych pytając 'gdzie "mieszkają paralotniarze" i gdzie jest góra Lijak :) W końcu decyduje się nadłozyć drogi i zawozi mnie na sam kamping. Po drodze oczywiście standardowa dyskusja o lataniu :) oraz, by zaspokoić moją ciekawość o biznesie i recesji na który zmieniam temat, chcąc się trochę więcej dowiedzieć o tym co i jak finansowo piszczy w Słowenii (miłe oku miejsce na emeryture :). Z ciekawostek: banki wciąż nie chcą w Słowenii udzielać kredytów.
Podróż samochodem trwała koło 30 minut. Dziwne wrażenie oglądać całą trasę, tym razem z dołu. Dłużyła się okropecznie. Nie wiedziałem że był to aż taki kawał drogi. Dziwnie, choć Kaczka dziwaczka czułaby się miodnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz