sobota, 13 czerwca 2009

paralotnie: Słowenia, micro cross-country: hitchhiking

Buahahaha, jestem mistrzem w łapaniu Słoweńskiego stopa. Noo, Adze może nie dorównam (w 5 minut od lądowania wyrwała ciacho w kabriolecie Alfa Romeo, które podwiozło ją do kampingu), ale swoje małe męskie sukcesy też mam :-P


Przede wszystkim nauczyłem się że jak lecisz przelot, i lądujesz gdzieś gdzie nigdy nie byłeś, nie wiesz jak się nazywa, to oprócz dobrania bezpiecznego miejsca do lądowania, warto wcześniej tak po prostu rozglądnąć się. Wcześniej, znaczy z powietrza. Tak by wiedzieć w która strone przedzierać się do najbliższej drogi. Gdzie w ogóle jest jakaś większa droga :-) Gdzie jest wieś? Jacyś ludzie? Jak pierwszy raz wylądowałem, to owszem polanka była wyk...ista. Bezpieczna, duża i w ogóle jednym zdaniem jak z podręcznika o bezpiecznym lądowaniu. Tyle że po lądowaniu, kiedy spakowałem skrzydło do plecaka ..... FUCK... co teraz? co dalej mam robić??/ GPS mam, ale bez mapy/. Mam iść w lewo? Prawo? Las? Eeeee. Nie mam zielonego pojęcia. Pełen upał, 20kg na plecach, no nic, coś tam wybrałem i w drogę. Godzine później zaszedłem do jakiejść małej wsi gdzie po 15 minutach złapałem stopa :-) Fajowo :-D


Na drugi raz wiem, że przy lądowaniu po przelocie to, a: rozglądnąć się mooocno i daleko. Mieć oczy dookoła by wiedzieć co i jak zrobić po przyziemieniu. Najlepiej to w ogóle lądować blisko jakiejś drogi (ale uwaga na słupy energetyczne), no i obczaić jakiś kierunek do większego miasta/wsi tak by złapać jakiś autobus, czy coś.


Na tym wyjeździe 4 razy łapałem stopa i było to całkiem proste. W czepku urodzony jestem, ot co! Nie czekałem (jak już się przedarłem z dziczy) dłużej niż kilkanaście minut. Nie zawsze jest tak różowo, jak mi potem na kampingu opowiadali. Moje szczęście nowicjusza jednak działało. Czasami bowiem trzeba długo szukać jakiegoś publicznego środka transportu. Ewentualnie czekać do wieczora aż kumple po Ciebie przyjadą. Taka opcja zawsze jest, tyle że komu by się chciało czekać do wieczora??? O strategii powrotów, kilkadziesiąt kilometrów do miejsca gdzie masz obozowisko, czy samochód kiedyś jeszcze napiszę, na teraz chce zaznaczyć iż frajda z konieczności poradzenia sobie w całkiem nowym miejscu i wróceniu 'do domu' jest naprawde spora. Zwłaszcza jak tubylcy nie mówią po angielsku, a Ty po słoweńsku :-) Nie doceniałem tego aspektu latania, i tutaj paralotnia, którą możesz spakowac w plecak, złapać stopa, autobus czy pociąg, bije wszystko na głowę. Oprócz latania, micro survival w prezencie. Frajda z wrócenia samodzielnie na startowisko: bezcenna.



Brak komentarzy: