Sobota, lajtowo, tylko cztery filmy, wszak to pierwszy pełen dzień na festiwalu. W przerwach Pauza, wino, słońce, ogródki, laptop na kolanach, rozmowy. Festiwal w Krakowie jest podobny do innych, pod warunkiem, iż zapominasz że tu mieszkasz. Rano wychodzisz, wracasz w nocy lub wcale ;-)
Zion and his brother - Eran Merav - 13, Barany
Dla mnie delikatny rozpęd do kina festiwalowego. Obraz który wpisuje się mniej więcej w nurt kina niezależnego, ale jednocześnie, został zrobiony tak by zmieścić się do ramówki troche bardziej ambitnej stacji telewizyjnej (ot powiedzmy TVP2 :) W warstwie fabularnej, to typowy współczesny dramat społeczny. Życie, problemy, emocje. Izrael. Rodzina z problemami. Konflikt i miłość. Wszystko pokazane na tle dwóch braci. Kochających się, bijących. Idących swoimi drogami, razem z własnymi lękami i probrlemami.
Moja ocena: 2.2 - brakło mi jednak czegoś co ten film miałby w sobie.
Sois Sage - Juliette Garcias - 16, Barany
Nooo, to już typowy psychologiczny twór festiwalowy. Wersja z fabułą i dialogami, więc nie może ode mnie dostać etykietki SNUJa. Spać się też nie chciało. Podobała mi się ta niespieszna narracja oraz warstwa dramatyczna rysyowana przez historię.
Zapomniana francuska wioska. Współpczesność (ale komórki nie działają :) Młoda dziewczyna przyjeżdża by rozwozić chleb po okolicy (ciekawy model biznesowy ;) choć wszyscy wiemy że nie o tym to będzie. Rozpad jej związku mocno wpływa na to co robi i co dookoła się jej dzieje. Kłamie? Opowiada? Nie pasuje to otoczenia? O co jej chodzi? Wszystko zmierza w strone finału, ale jaki on będzie, nie wiadomo. Problemy psychiczne? Dziwactwa? Zderzenie ich z normalnością i konfrontacja ludzi.
Fajnym zabiegiem było oddanie emocji w powolnych scenach i zwolnieniach narracji. Scena z wiaderkiem pełnym oślizgłych ślimaków gdzie bohaterka wkłada dłoń i powoli bawi się zawartością... Ciekawa analogia :-)
Moja ocena: 2.2 - do takiego kina przywykłem, choć nie każdemu będzie się, ostrzegam, podobać.
Splinterheads - Brant Sersen - 19, Sztuka
Ech, totalna pomyłka festiwalowa. Nie wiem kto to wybrał do konkursu (sic!) festiwalowego... Film który (mam nadzieję) miał celować w publiczność rozsmakowaną takimi pozycjami jak Clerks okazał się totalną klapą. Wyszła bowiem komedyjka dla Polsatu, puszczana w środe o 19:00, z targetem na nastolatki w przedziale 16-17. Owszem można się było pośmiać w kilku momentach. Ale ten film niczego sobą nie prezentował. A znam inne, ciekawsze sposoby na relaks przepony. Jeśli do tego dodamy
Oczywiście banalna historia z amerykańskiego miasteczka, okraszona miłością i happy endem. Rzygać się chcę. Aha, ale był geocaching. Pierwszy raz widziałem w kinie :-)
Moja ocena: 1 - odradzam, szkoda czasu.
Mami, te amo - Elisa Eliash - 22, Pauza
Uch uch, miało być kino kolumbijskie w Pauzie na drugim piętrze, ale dziesięć minut po dziesiątej :-) miły Pan bardzo nas przepraszając oznajmił że niestety nie będzie nam dane zobaczyć Perro Come Perro i proponuje nam w zamian Mami, te amo. No dobra, za późno na migracje do innego kina, zostajmy więc z Karoliną na tym co nam dano.
No i dostało się nam, pewnie za moje wybrzydzanie na temat Splinterheads. Złośliwa kolej rzeczy miotnęła więc nas na drugi koniec skali i dostaliśmy kino tak ambitne, tak festiwalowo zakręcone, tak trudne w odbiorze i niemożliwe w interpretacji (no dobra, koloryzuje :) że cieszę się, iż byłem na tym seasnie po dwóch Mojito :-) A także z tego że film trwał tylko 80 minut. Dzięki temu dałem rade. Należało jednak powiedzieć AŻ 80 minut.
Moja ocena: 1 - wiem, nie zrozumiałem, ale chyba szkoda czasu na próbe zrozumienia?