środa, 29 kwietnia 2009

offpluscamera: podsumowanie

Festiwal, festiwal i po festiwalu. 9 dni szaleństwa, z czego 3 opuściłem: wiadomo, praca, wspinaczka, taniec i kraków pod nosem trochę jednak utrudniał pełne uczestnictwo. Widziałem około 20 filmów z czego sporo opisałem. Moim faworytem został Shultes (którego reżyser Bakur Bakuradze miał w osobie R uroczą opiekunkę :-), ale bardzo dobrze oceniam też Unmade Beds, które szczerze polecam. Sądzę że Unmade Beds trafi do dystrybucji, zaś Shultes będzie się dało przynajmniej zobaczyć na projekcjach w kinach studyjnych. Aha, śliczne było też Medicine for Melancholy, zahaczające o moją trójkę...


Festiwal jeszcze ma dużo rzeczy które powinien poprawić, co nie zmienia faktu iż jeśli w przyszłym roku na wiosnę będę w Polsce, to z pewnością na niego zawitam, choćby po to by zobaczyć na ile się poprawił :) A na poważnie to oczywiście licząc na ciekawe projekcje. Pierwotnie myślałem że spiszę tutaj pieczołowicie wszystkie te niedociągnięcia festiwalu, napiętnuje, poznęcam się itd ale teraz jak doszedłem do podsumowania to dochodzę do wniosku że przecież to młody festiwal, jak na drugą edycje, udał się bardzo dobrze. Dajmy mu szanse zabłysnąć w pełnej gali w 2010 roku. Ewentualna krytyka trafia więc na półkę.

Aha, konukrs festiwalowy wygrała 'La Nana' - hmmm, chyba za wcześnie pochwaliłem to jury. Ten film na pewno nie był moim faworytem. Z drugiej strony oznacza to ni mniej ni więcej tylko ze mnie taki juror jak z koziej dupy trąba :-)

Anyway, festiwalu koniec (na Galę zakończenia nie wszedłem, bo brakło biletów, pffft) a ja lada dzień, mykam do Cieszyna - polskiego i czeskiego, na Kino na Granicy, gdzie przez kilka dni będę oddawał się urokom kina czeskiego oraz polskiego. Liczę, że w starej nowo horyzontowej atmosferze. Mam nadzieje że nostalgia mnie nie dopadnie, zwłaszcza jutro :-/

niedziela, 26 kwietnia 2009

offpluscamera: czyli jak zmarnowałem Gale zamknięcia

Dzisiaj tak łazikowałem w podkrakowskiej Jurze, że w efekcie nie dostałem się na Galę zamknięcia. Warto jednak było, bo widoki nieziemskie, zas pełną galerie wrzucę jak Czu przyjedzie ze zdjęciami na Juwenalia. Do tego czasu, polecam mój tyłek, werjsa Lans.

sobota, 25 kwietnia 2009

offpluscamera: Afterschool, Antonio Campos

Szybka decyzja czy zmykam już na imprezę w Magnoliach, czy może jednak Afterschool: ostatnią pozycja konkursowa, której jeszcze nie widziałem. Ponieważ zakładam że impreza nie zając i nie ucieknie, a Afterschool jeśli odłożę to już nie zobaczę, wybieram kino, a wcześniej domyślnie ląduje na jak zwykle dużą Latte w Tribece.

Przed filmem kilka słów od reżysera (niestety w fatalnej offplusowej formie, ech, organizatorzy jeszcze trochę się muszą nauczyć...) które jak mam być szczery źle mnie ukierunkowały na odbiór filmu. Film w zamierzeniu reżysera, jak sam powiedział, miał bowiem przedstawiać zgubny (khem khem) wpływ nadmiernego korzystania z internetu. W rezultacie powstał obraz nie specjalnie offowy, trafiający w coś w rodzaju społecznie zaangażowanego psychologicznego thrillera dla młodzieży. Wyobcowanie młodzieży i pogoń za zabawą z przemożną chęcią bycią cool manifestuje sięw filmie wyraźnie stanowiąc główny jego element. Całość historii, w tym kilka przydługich wirtualnych scen erotycznych, nie spowodowała jednak u mnie przekonania to internet jest odpowiedzialny za opisane wypadki. Ogólnie nie kupiłem przekazu reżysera, że to media są winne za tragiczne sytuacje dziejące się w naszym życiu tak jak przedstawiono to na ekranie. Dla mnie, film pokazuje, że to właśnie kultura popularności, chęć zaistnienia i wyróżnienia się, lęk przed wykluczeniem z grupy, są przyczyną problemów. Internet to tylko jedno z mediów.

Historia przedstawiona przez Camposa rysuje jedną z wielu ekskluzywnych amerykańskich szkół z internatem. Buzujące hormony, samotny nastolatek z kompleksami. Jego popularny kumpel. Tragedia. No i zagadka, prawie że kryminalna. Główny bohater jest przeraźliwie samotny i wchodzi w dorosłe życie (seksualne też) ucząc się go na trudnych przypadkach, gdzie brak zaufania do innych jawi się cnotą. Zakończenie ciekawe. Wymowa nie znana. Przynajmniej dla mnie :-)

Moja ocena: 2.2 za ciekawy scenariusz i to że mimo 120 minut nie nudziłem się choć film był ooo, niczym?.

offpluscamera: The Messenger, Oren Moverman

Na skałach zostaliśmy dzisiaj troche dłużej, ucząc się na koniec z Kasią zakładania stanowisk na drogach wielowyciągowych, które będziemy w praktyce wykorzystywali jutro. Tym samym na festiwal doczłapałem się dopiero na film o 19ej, gdzie miałem spory dylemat co wybrać. Rzutem na taśme dotarłem tuż przed 7mą do Sztuki na konkursowy The Messenger.

Śmiało mogę powiedzieć, że film jest naprawdę niezły. Trochę odstaje jednocześnie od reszty filmów festiwalowych. Moim niewprawnym okiem widać w nim solidne amerykańskie rzemiosło filmowe rodem z Hollywood. Bardzo ciekawa i nietuzinkowa historia (o tym za chwilę), solidnie przygotowany scenariusz, bardzo sprawne zdjęcia i przyzwoity poziom aktorski to niewątpliwe zalety tego filmu. Mimo poważnej tematyki rzekłbym że jest aż cukierkowo idealny. Dwa osobne papierki, słodki smak i przystępna cena. Daleki byłbym jednak od nazwania tego filmu czymś co powinno stanowić sedno festiwalu niezależnego. Ten film ma spore szanse zarobić w dystrybucji, co sądzę że będzie miało miejsce także i na polskim rynku.

W warstwie fabularnej, film opowiada kilkanaście epizodów z pracy dwuosobowego, męskiego zespołu armii amerykańskiej, którego zadaniem jest powiadamianie amerykańskich rodzin o śmierci ich bliskich (tu wojna w iraku czy też afganistanie). Oczywiście amerykański patos, trochę trąci, ale nawet jeśli w pierwszym momencie miałem wątpliwości czy film wyciśnie ze mnie troche emocji, to muszę przyznać że kupuję się to. I te cudze cierpienia doświadczane przez pryzmat ekranu naprawdę bolą. W takich chwilach myślę czy to nie dlatego oglądamy takie filmy by móc potem docenić własne życie. Anyway praca takiego zespołu, która najpierw jawi się jako całkiem proste zadanie, okazuje się być bardzo trudnym i emocjonalnie ciężkim doświadczeniem. Bezsilność i namacalny ból osób które dowiadują się o śmierci swoich najbliższych jest ostrą wyżymaczką i testerem charakteru.

Niestety film w wielu miejscach chce być nadmiernie poprawny i zaliczyć wszystkie elementy z podręcznika 'jak-napisać-dobry-scenariusz'. Mamy więc konflikt charakterów, spaprane życie, patriotyzm, bójkę, nieodłączne gagi by rozruszać przepone widza oraz emocjonalnie silny temat. Efekt jest jednak jak duże zielone jabłko z supermarketu. Genetycznie wyhodowane tak by było idealne, ładne, świecące i o jednolitym kolorze pożądanym przez konsumenta. Ja osobiście wolałbym troche brudu i niedoskonałości w warsztacie. Brakło mi takiej filmowej szorstkości.

Moja ocena: 2.3 - pomimo tych wszystkich wad, film można śmiało polecić - ostrzegam, jednak że jest smutny (brać chusteczki!)

piątek, 24 kwietnia 2009

offpluscamera: La Nana, Sebastian Silva

Obżarty gruzińskimi specjałami kilka minut przed dziesiątą zająłem miejsce w Reducie nie będąc specjalnie pewnym czego się tu spodziewać. Kilka słów wprowadzenia od reżysera no i zaczynamy.

Chillijskie dzieło, zaklasyfikowałbym do nurtu kina kobiecego. Mimo iż reżyserem jest mężczyzna :-)
Dość dojrzale nakręcony film, ze starannym scenariuszem, bardzo czytelnymi rysami postaci i przekonywującą historią. Zahacza dla mnie troche o pesymistyczne postrzegania świata jakie dotyka wielu ludzi na początku druigiej połowie życia (40+). Wtedy gdy nagle dostrzegasz że teraz będzie tylko gorzej, bardziej samotnie, bezsensownie. Szukasz więc ukojenia próbując znaleźć inny sens: tutaj w złośliwości, obronie za wszelką siłą własnego skostnienia i niechęci do wyjaścia poza ramy własnego zachowania.

Obraz traktuje o niani, czy może raczej o pomocy domowej bo dzieci w domu są już nastoletnie. Pełno-etatowej, mieszkającej przy chilijskiej rodzinie, w większym domu. Obsewujemy czterdziestoletnią kobiete w różnych sytuacjach, dookoła narastającego konfliktu rodzącego się w domu. Animozje i kłótnie, kobiece złośliwości ;-) Komiczne bójki, walka o własny teren. Sojusznicy i wrogowie.

Moja ocena: 2.2 - tematyka mnie nudziła.

środa, 22 kwietnia 2009

offpluscamera: Unmade Beds, Alexis Dos Santos

Lekko już śnięty (Latte nie pomogło) zmykam do Reduty na ostatni środowy seans. Zrezygnowałem dzisiaj z sekcji by obejrzeć te kilka filmów. Wyrzeczenie w jakie sam nie moge uwierzyć ;) ale skoro obiecałem sobie przeprosić się z kinem, a także wiem że od piątku będę każdego dnia rankiem opalał plecy wisząc na skałach w Jurze, wybór był prostszy.


I była to bardzo dobra decyzja, bo Unmade Beds, to jedna z lepszych pozycji na festiwalu. Kino miejskie, dialogowe, egzystencjane o poszukiwaniu bliskości z innymi, a także samego siebie. Bardzo fajna muzyka, sporo świetnych pomysłów sytuacyjnych i niezłe zdjęcia to atuty tego filmu. Historia miejscami może razić sztampowościa, no i zakończenie takie jakieś hollywoodzkie, ale zasadniczo film ogląda się bardzo miło. Uczucia i emocje na pierwszym planie. Ot typowe kino o ludziach z jednej strony normalnych, ale z drugiej mających w życiu tę odrobinę szaleństwa, której sami im zazdrościmy. Zwłaszcza że to oni sami ją tworzą.

Całość filmu przeplatają dwe historie dzięjące się w Londynie. Młodego Hiszpana który przybył tu by szukać swojego ojca, oraz młodej Belgijki szukającej na nowo sensu miłości po porażce. Osadzone w młodzieżowym środowisku ludzi młodych z dala od rodzin, często samotnych, imprezujących maksymalnie - alternatywnie - codziennie. Życie na squacie pokazane jako barwna przygoda, wywołuje chęć ucieczki z naszych codziennych kajdanów pracy i rodzin. W dużej mierze jest to jednak obraz cukierkowy i warto o tym pamiętąć zanim wykrzyczy się szefowi w twarz by poszedł ciągnąć ... a my z biletem polecimy na drugi koniec świata.

Moja ocena: 2.3 - polecam bo kupiłem całą historię a i bohaterów polubiłem.

offpluscamera: Big Heart City, Ben Rodkin

Szybka migracja prosto z biura i za pięć siódma jestem w Sztuce. W pracy działo się tyle, że zapomniałem iż miałem być dzisiaj zmęczony :-) Na nogach od 7am, a poszedłem spać o 2ej. Siedzę teraz jak zwykle w Tribece i wcinam piernika (czyli ciasto marchewkowe) wlewając w siebie Grande Latte. Musi starczyć na następną projekcję (Unmade beds). Tymczasem opisze poprzedni Big Heart City.

Jaki był ten film? Dziwny. Amerykańskie kino niezależne(?) jest za każdym razem inne. Tym razem trafiłem na kino społeczno-psychologiczne. Spokojnie opowiadziana historia. Powolne, choć nie ślimacze ujęcia. Dialogi, choć rzadkie, wystarczające. Raptem 2 bohaterów, kilka scen na krzyż. Ot i cała otoczka. Film pesymistyczny, choć niby nie ma niczego strasznego. Króluje za to samotność (IMHO główny bohater filmu) wyobcowanie i postępujące szaleństwo. Całość skłania do smutku. Zwłaszcza jeśli można odnaleźć w historii swoje własne elementy. Całość nastroju budowana jest nie poprzez tekst i dialogi, ale powolne sceny, pokazujące otoczenie i drobne czynności.

Historia opowiada o Franku, który wrócił do swojego miasteczka po dłużej nieobecności. Szuka swojej dziewczyna która była z nim w ciąży. Znajduje kiepską pracę. Dzień po dniu widzimy drobne rzeczy które z jednej strony nie pasują do tego co mówi Frank, a z drugiej budują spójną wizję jego charakteru. Zmyśla? Ale w czym? Wariuje? Co będzie za chwile? Film nie opiera się na zaskoczeniu, powoli przedstawia swą historie. Miejscami męczy spokojem, ale nie zanudza. A przynajmniej nie zanudza na śmierć.

Walory artystyczne? Wątpliwe. Zamiłowanie do sepii, bliskich ujęć twarzy i miejskich krajobrazów jest... normalne? Czy może to już moje zboczenie festiwalowe. Ot taki typowy film festiwalowy.

Moja ocena: 2.1, nudny, pesymistyczny, może nastroić smutkiem więc ode mnie nie może oczekiwac dobrej noty. Może kiedy indziej.

wtorek, 21 kwietnia 2009

offpluscamera: Young Soul Rebels, Issac Julien

Szybka migracja z Pauzy do Alchemii, gdzie zasilony żołądkową z kawą (w sumie nie wiem kto z nas (R&R) z nas wymyślił tę szaloną kombinację :-) znikam w magicznej filmowej piwnicy Kazimierza. To miejsce dobrze mi się kojarzy, na przykład koncertem Motion Trio kilka lat temu, nawet zdjęcie gdzies mam, zaszyfrowane na trucryptowej partycji z 11 literowym "zgubionym" hasłem :)

Anyway, nie o tym miało być. Young Soul Rebels to moja pierwsza pozycja z sekcji Queer na tym festiwalu. Tych tych co terminu nie kojarzą, odsyłam do hasła queer wikipedii wklejając tutaj malowniczo brzmiący skrót: W naukach humanistycznych słowo queer jest zbiorczym terminem określającym przedmiot badań socjologicznych, psychologicznych, antropologicznych, kulturowych i krytycznoliterackich skupionych na analizowaniu i proliferacji ustalonych społecznie tożsamości oraz opozycji płciowych i związanych z seksualnością (kobieta – mężczyzna, płeć męska – płeć żeńska, heteroseksualność – homoseksualność itp.), w tym przede wszystkim konstrukcji subwersywnych tożsamości. Mniam :)

Chciałem zobaczyć jaka będzie ta sekcja, trafiłem na film który ma swoje lata i jest, hmmmm specyficzny. By deliketnie to ująć. Gdyby nie tematyka, nazwałbym to typowym filmem telewizyjnym dla nastolatków, nakręconym gdzieś w latach 70..80. Sztampowy scenariusz (na mocnej podbudowie kryminalnej - więc jeśli ktoś lubi kryminały to się ucieszy) proste rysy psychologiczne postaci, mnóstwo dialogów, mase zdarzeń, szybko kręcone ujęcia, mocno i emfatycznie wypowiadane poglądy, a na tle pierwszym: historia. ALE ten film jest jednak inny. Wszystko zmienia w nim tematyka queer. Ona powoduje że na całość patrzysz inaczej. Bez tematki Queer na ten film nawet bym nie spojrzał. A tak? A tak nie jest może dużo lepiej, no ale wysiedziałem do końca - w końcu to festiwal oraz Alchemia ;-)

To co się rzuca w oczy to przerysowanie postaci. Makabrycznie silnie. Śmieszne, ale autentyczne. W połączeniu z wątkiem kryminalnym, wszechobecnym wątkiem gejowskim i szybko zmienianymi krótkimi scenami tworzy specyficzny klimat. Czy to jest klimat Queer? Nie wiem bo za mało tego obejrzałem. Czy jest miły w dotyku? Trudno stwierdzić. Miejscami jednak nudny: nie wiesz czy jesteś tu dla gejów? Czy dla kryminału? Czy dla kina? Czy dla glamour?

W warstwie scenariusza historia jakich setki, ot konflikty między przyjaciółmi. Problemy z pieniędzmi, miłością, a na pierwszym planie pytanie kto zabił. Kino dla nastolatków :)

Moja ocena: 2.1, może był dla mnie zbyt stary?

offpluscamera: Gigante, Adrian Biniez

Ha, film był niezły! Zwłaszcza, że mogliśmy go z Mako przegadać w Pauzie tuż po projekcji. To między innymi dlatego kino samemu ustępuję dużo kinu we dwoje. Troje, Czworo i whatoro byle > 1. Jest z kim zweryfikować swój odbiór. Zapytać się o coś. I przede wszystkim usłyszeć rzeczy, których samemu się nie dostrzegło lub niezrozumiało. W ogóle to (w)staję na głowie by pogodzić festiwal z pracą. Rano na nogach o 5am, cały dzień w Wawie (i PKP :), wróciłem o 18ej, zrzuciłem z siebie garnek, dokończyłem i wysłałem ofertę do czerwonych (wykorzystuje każde wolne 10 minut) zamawiając w tle taksówke tak by zdążyć na 19stą do centrum. Warto było.

Obejrzany film nastraja optymistycznie, mimo iż doszedłem do tego dopiero później, a na pewno nie myślałem tak w środku oglądania, spodziewając się raczej jakiejś katastrofy na końcu. Jest to IMHO klasyczne kino z historią na pierwszym planie. Jak na reżyserski debiut, obraz bardzo dojrzały. Scenariusz wytrzymuję walkę z moim tyłkiem i zaciekawia mnie swoją historią na tyle, że ani przez chwilę nie zastanawiam się nad tym która godzina. A nie ma w środku ani jednej sceny pogonii samochodowej :) Miejska sceneria, nawet jeśli nocna, sprawia że taki miejski zwierz jak ja, czuje się na widowni jak u Mamy za piecem. Emocje bohatera, stanowiące istotny element całości, są bardzo zmyślnie pokazane. Bez słów, a jednak wiesz co On myśli i czuje. Czy jest to film o samotności? Raczej nie. O miłości? Chyba tak. O Odmienności i nieśmiałości? Ooo, prawie napewno. Jeśli tego typu emocje są komuś miłe, film na pewno się spodoba.

Opowiada historie nocnego ochroniarza w supermarkecie. Samotność, spotkania z rodziną. Nuda? Ale pojawia się Ona, kompulsywnie podglądana przez naszego bohatera. W którą strone się to rozwnie? Czy Jara (swoją drogą co za imie jak na faceta który waży 100kg+) przełamie swoją nieśmiałość? Bohater od początku budzi sympatie widza. Głównie chyba swoją nieporadnością i uczciwością. Film nie przelewa się gagami, ale tych kilka, no, może naście scenek rekompensuje to z naddatkiem. Scena z młodocianymi przestępcami na ulicy: priceless :)

Moja ocena: 2.2, pozwala zrozumieć innych ludzi.

niedziela, 19 kwietnia 2009

offpluscamera: Medicine for Melancholy, Barry Jenkins

Przedostatni seans w niedziele o 19:00 w Reducie, na który dotarłem minute przed startem tylko dlatego, że R odesłała mnie z przystanku zanim przyjechał jej tramwaj. Z brzuchem pełnym greenway'owych specjałów zwaliłem się więc na wygodny fotel i doprawdy brakowało mi tylko kieliszka czegoś zimnego by mile rozpocząć seans. Swoją drogą greenway wciąż prosperuje, a ostatni raz byłem tam przecież jeszcze z Bojanką w 2002?


Medicine for Melancholy zapowiadał się trochę romantycznie. Tytułem i opisem z festiwalowego skrótowca. Że niby para budzi się rano w obcym mieszkaniu, nie znając siebie, po zapewne upojnej nocy, a następnie po porannej toalecie wychodzi razem. Kolejne 24h mają pokazać czy można być razem po takiej przygodzie. Jak się poznać? O czym rozmawiać? Kogo zostawić, a z kim być. Tak pisany scenariusz może wydawać się mocno oklepany, ale zapewniam Was, że ten film nie jest sztampowy i warto zapoznać się z wizją reżysera.

Który, kilka dni później, osobiście w Pauzie opowiedział mi m.in., ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu, że film powstał przy budżecie 15k USD w ciągu kilku tygodni z kilkoma aktorami oraz San Francisco w tle (element miejski jest tu baaardzo istotny). Po prostu szok. Przy takich kwotach i takim filmie, odpaliłem, to ja z przyjemnością zostanę producentem! Dostałem więc wizytówkę od Barryego - choć sądzę iż po takim debiucie nie będzie miał żadnych problemów ze zdobyciem dużo większych funduszy na swoje kolejne filmy. Obraz jest bardzo dojrzały i na prawde nie widać debiutanckiego podejścia (no przynajmniej ja nie widziałem). Historia zaś jest tak prawdziwa, że aż nie do uwierzenia, ale tutaj moje podejrzenia Barry rozwiał przyznając iż rzeczywiście pisało ją życie. W każdym razie śliczna historia. Ciepła i na pewo nie przygnębiająca. Zdjęcia są zreszta równie śliczne. Miejscami czarno-białe, miejscami sepia, rzadki kolor. Miodzio dosłownie i w przenośni.

Moja ocena: 2.3, a może nawet i 3? - naprawdę polecam i reżysera będę śledził. Odkrycie festiwalu.

offpluscamera: Beijing Bicycle, Xiaoshuai Wang

Wybór nie był prosty, zwłaszcza, że to dopiero drugi dzień festiwalu. Nie wiem więc ile docelowo obejrze filmów, ani na co tak naprawde chciałbym chodzić. Moja tęsknota za kinem azjatyckim ciągnie mnie jednak silniej na Rower z Pekinu. Na tyle silnie że zaciągam też ze sobą R, ku późniejszemu jej częściowemu rozczarowaniu :-)

Dla mnie Beijing Bicycle to kino rzeczywiście azjatyckie. Z nie-europejską interpretacją rozterek moralnych, z przedłużającymi się ujęciami dającymi widzowi czas do namysłu i interpretacji. Z pięknymi chinkami i równie ślicznymi chińczykami :-)

W warstwie fabularnej, ciekawa historia, rodem z greckiego dramatu. R mnie co prawda potem (skutecznie, ale Ciiii, mam nadzieje że tego nie przeczyta :-) przekonywała, iż jedna ze stron dramatu miała więcej racji po swojej stronie, co jednak nie psuło zabawy i dylematów stawianych za pośrednictwem bohaterów przed widzem. Pekin, młodzi ludzie, szkoła, miłość, pierwsza praca, bieda, marzenia i błędy w wyborach mszczące się w kolejnych scenach. Rozwijająca się Tragedia przez duże T. Oczekiwanie na Katastrofę. To cała historia w skrócie. Dużym. Aha, no i wszędzie te rowery :-)

Fajny morał na później z dziewczyną z apartamentowca: próbuj i się nie zakładaj nieosiągalności celu przed próbą jego dosięgnięcia. Spróbuje więc sięgnąć cel po lewej :-)

Moja ocena: 2.2 bo lubie kino azjatyckie.

offpluscamera: Shultes, Bakur Bakuradze

Planowałem wstać trochę wcześniej i zdążyć na film na 10tą, ale wczorajsze nocne imprezowanie troche mnie jednak zmęczyło i dowlokłem się pod Barany dopiero na 13stą, budząc się dużym latte.

Film wybrałem na zasadzie: coś z konkursu, nie wiem co to, ani o czym. Tytuł nic mi nie mówi, opisu nie czytałem. Jak się okazało dostarczyło mi to mase zabawy i wrażeń podczas projekcji. Styl filmu, przywodzi na myśl obrazy Kieślowskiego. Mała ilość dialogów, sporadyczna muzyka, spokojne, hipnotyczne ujęcia. Nie jest to jednak film nudny, albo pozwalający na sen. Zdecydowanie oglądałem go z zapartym tchem. Pomimo minimalistycznego przekazu, jest bardzo ciekawy w warstwie fabularnej, która nawet przy tak małej ilości środków artystycznych jest bardzo sprawnie rysowana.

Historia opowiada kilka tygodni z życia młodego mężczyzny. Drobnego przestępcy, parającego się fachem "kieszonkowym". Tytułowy Shultes stanowi jednak dla nas zagadke. Seria kolejnych scen, kradzieży, interakcji z bliskimi buduje w naszej głowie pytanie: gdzie jest rozwiązanie tej zagadki. Bohater z jednej strony tak jednoznacznie oczywisty, ma jakąś lukę - nie potrafimy do końca dopasować motywów jego postępowania. Jednocześnie nie jest to zagadka nachalna, z gatunku kryminalnych, gdzie wiemy że celem fabuły jest jej rozwiązanie. Tutaj obok dylematów i problemów adresowanych przez film zagadka stanowi niejako dodatkową atrakcję - rodzynek który dostanie widz (pod warunkiem że nie zna fabuły przed filmem: do czego gorąco zachęcam!)

Mi ten film podobał się dlatego że bardzo mocno dotykał kwestii czasu w życiu człowieka. Kwestii wspomnień i odpowiedzi na ile są one dla nas istotne. Na ile nasza przeszłość nas określa, a na ile jest ona nam potrzebna. A może wręcz zbędna. Film dostarcza bardzo ciekawych argumentów w tej dyskusji i dlatego sądzę że każdemu kto lubi zastanawiać się nad istotą czasu w naszym życiu bardzo się spodoba. Dodatkowym smaczkiem był aspekt relacji między ludzkich i ich znaczenia w kontekście czasu. Nie moge tu za wiele napisać nie psując zabawy, ale mogę śmiało powiedzieć że aspekt komunikacji i relacji między ludzkich jest tutaj mocno poruszony i to w sposób naprawdę ciekawy, a miejscami można chyba nawet powiedzieć że odkrywczy. Przynajmniej dla mnie.

Moja ocena: 2.3 - zdecydowanie polecam, warto obejrzeć - jak na debiut jest to mocny strzał!

sobota, 18 kwietnia 2009

offpluscamera: filmowa sobota i faktyczna inauguracja

Sobota, lajtowo, tylko cztery filmy, wszak to pierwszy pełen dzień na festiwalu. W przerwach Pauza, wino, słońce, ogródki, laptop na kolanach, rozmowy. Festiwal w Krakowie jest podobny do innych, pod warunkiem, iż zapominasz że tu mieszkasz. Rano wychodzisz, wracasz w nocy lub wcale ;-)

Zion and his brother - Eran Merav - 13, Barany
Dla mnie delikatny rozpęd do kina festiwalowego. Obraz który wpisuje się mniej więcej w nurt kina niezależnego, ale jednocześnie, został zrobiony tak by zmieścić się do ramówki troche bardziej ambitnej stacji telewizyjnej (ot powiedzmy TVP2 :) W warstwie fabularnej, to typowy współczesny dramat społeczny. Życie, problemy, emocje. Izrael. Rodzina z problemami. Konflikt i miłość. Wszystko pokazane na tle dwóch braci. Kochających się, bijących. Idących swoimi drogami, razem z własnymi lękami i probrlemami.

Moja ocena: 2.2 - brakło mi jednak czegoś co ten film miałby w sobie.


Sois Sage - Juliette Garcias - 16, Barany
Nooo, to już typowy psychologiczny twór festiwalowy. Wersja z fabułą i dialogami, więc nie może ode mnie dostać etykietki SNUJa. Spać się też nie chciało. Podobała mi się ta niespieszna narracja oraz warstwa dramatyczna rysyowana przez historię.

Zapomniana francuska wioska. Współpczesność (ale komórki nie działają :) Młoda dziewczyna przyjeżdża by rozwozić chleb po okolicy (ciekawy model biznesowy ;) choć wszyscy wiemy że nie o tym to będzie. Rozpad jej związku mocno wpływa na to co robi i co dookoła się jej dzieje. Kłamie? Opowiada? Nie pasuje to otoczenia? O co jej chodzi? Wszystko zmierza w strone finału, ale jaki on będzie, nie wiadomo. Problemy psychiczne? Dziwactwa? Zderzenie ich z normalnością i konfrontacja ludzi.

Fajnym zabiegiem było oddanie emocji w powolnych scenach i zwolnieniach narracji. Scena z wiaderkiem pełnym oślizgłych ślimaków gdzie bohaterka wkłada dłoń i powoli bawi się zawartością... Ciekawa analogia :-)

Moja ocena: 2.2 - do takiego kina przywykłem, choć nie każdemu będzie się, ostrzegam, podobać.


Splinterheads - Brant Sersen - 19, Sztuka
Ech, totalna pomyłka festiwalowa. Nie wiem kto to wybrał do konkursu (sic!) festiwalowego... Film który (mam nadzieję) miał celować w publiczność rozsmakowaną takimi pozycjami jak Clerks okazał się totalną klapą. Wyszła bowiem komedyjka dla Polsatu, puszczana w środe o 19:00, z targetem na nastolatki w przedziale 16-17. Owszem można się było pośmiać w kilku momentach. Ale ten film niczego sobą nie prezentował. A znam inne, ciekawsze sposoby na relaks przepony. Jeśli do tego dodamy

Oczywiście banalna historia z amerykańskiego miasteczka, okraszona miłością i happy endem. Rzygać się chcę. Aha, ale był geocaching. Pierwszy raz widziałem w kinie :-)

Moja ocena: 1 - odradzam, szkoda czasu.


Mami, te amo - Elisa Eliash - 22, Pauza
Uch uch, miało być kino kolumbijskie w Pauzie na drugim piętrze, ale dziesięć minut po dziesiątej :-) miły Pan bardzo nas przepraszając oznajmił że niestety nie będzie nam dane zobaczyć Perro Come Perro i proponuje nam w zamian Mami, te amo. No dobra, za późno na migracje do innego kina, zostajmy więc z Karoliną na tym co nam dano.

No i dostało się nam, pewnie za moje wybrzydzanie na temat Splinterheads. Złośliwa kolej rzeczy miotnęła więc nas na drugi koniec skali i dostaliśmy kino tak ambitne, tak festiwalowo zakręcone, tak trudne w odbiorze i niemożliwe w interpretacji (no dobra, koloryzuje :) że cieszę się, iż byłem na tym seasnie po dwóch Mojito :-) A także z tego że film trwał tylko 80 minut. Dzięki temu dałem rade. Należało jednak powiedzieć AŻ 80 minut.

Moja ocena: 1 - wiem, nie zrozumiałem, ale chyba szkoda czasu na próbe zrozumienia?

offpluscamera: Johnny Mad Dog, Sean Stephane Sauvaire

Film otwarcia festiwalu, na który przyszło nam czekać prawie do 23. Mimo, iż sporo osób uciekło po Nigelu, sądzę, że sporo stracili. Czekać bowiem zdecydowanie było warto. Przed projekcją, kilka minut o filmie opowiadał reżyser. Dowiedziałem się np. iż cześć aktorów (dzieci) które grała w filmie, były to osoby które bezpośrednio brały udział w zdarzeniach przedstawionych na ekranie. Obraz przedstawia bowiem nie zdefiniowane państwo w Afryce, podczas krwawej wojny, gdzie z karabinami biegają dzieci. Biegają, strzelają, zabijają. A potem, kilka lat później, kręci się z nimi film o tym samym. Jak powiedział reżyser dużym wyzwaniem było wytłumaczenie im wtedy różnicy między filmową fikcją i rzeczywistością... Spooky...


Kanwą dla scenariusza były rzeczywiste sytuacje które miały miejsce w Liberii, w czasie kilkunastoletniej wojny. Młodociane oddziały (jak napisali, średnia wieku: 10 lat) stanowiły jeden z głównych elementów sił zbrojnych. Maksymalna przemoc i okrócieństwo. Całkowity brak zrozumienia celu wojny przez dzieci które je prowadzą pod dyktandą dorosłych. Niesamowity kontrast śmierci i zabawek które to oba elementy cały czas towarzyszą młodocianym żołnierzom.


Reżyser przedstawił historie (zaczerpnięta z książki Emmanuela Dongali) kilkunastoosobwego oddziału dzieci, który przemierza kraj, walcząc i ginąc po drodze. Oczywiście nie brak wstawek umoralniających i przesłania (zwłaszcza w zakończeniu). Zdjęcia, zwłaszcza dla nas europejczyków, przez fakt iż pokazują Afrykę, są wartością samą w sobie. Film nie epatuje bezpośrednio przemocą. Krew nie leje się strumieniami, chociaż śmierć jest wszechobecna. Patrzysz na to i doceniasz świat w którym żyjesz... Jak dla mnie film wpisuje się w nurt: gdzieś-tam-na-świecie-jest-strasznie - ciesz się więc z tego co masz...


Moja ocena: 2.3 - polecam, zwłaszcza nam, społeczeństwu już zepsutym ustawicznym konsumpcjonizmem.

offpluscamera: gala otwarcia, Nigel Kennedy

Siedze sobie teraz w Tribece sącząc leniwie kawe w oczekiwaniu na pierwsza projekcie dzisiaj. Świeżo kupiony karnet dynda na mojej szyi, gwarantując wejście na wszystkie projekcie. Noooo, gwarantując to troche za dużo powiedziane, bo na każdym filmie tylko 40% miejsc jest zarezerwowanych dla karnetów. Decyduje, jak zawsze na festiwalach kolejność przyjścia, ale według słów organizatorów nie spodziewają się problemów. O samej organizacji i festiwalu jeszcze pewnie nie raz napiszę w kolejnych postach, teraz wrócę może to tematu, czyli kilku słów na temat gali otwarcia.

Start wczoraj, 20:00, kino Kijów. Już na start drobny zgrzyt: czerwony dywanik??? Eee WTF. Festiwal kina niezależnego??!?! No dobra, darujmy im, to dopiero druga edycja. W środku jak to w Kijowie normalnie. Może tylko troche więcej ludzi z mediów. Ogólnie mieliśmy nieodparte wrażenie z Anią, że organizatorzy chcieli zrobić gale z pompą, ale wyszła im galaretka z pomponem. Oczywiście daleko było temu do napuszenia dużych festiwali (jak choćby Camer Image), ale i daleko było do luzu i spontanu z Nowych Horyzontów. O dziwo, duża sala pełna (co przy cenie biletów na gale, sugeruje że rodzina królika gęsto i często została obdarowana wejściówkami). Krótkie mówione intro (jakieś pastelowe straszydło z klanu Miszczaków i filmowa twarz TVNu - nie znam, ale przystojny był i mówić potrafił - w odróżnieniu od partnerki :)

Nigel od razu zawładnął sceną. Koncert trwał na oko godzinę, ale już po kilkunastu minutach publiczność była urzeczona. Dla osób które nieznają twórczości Nigela Kennedy'ego warto powiedzieć iż jest to awangardowy skrzypek łączący style muzyczne i potrafiący grać na swoich koncertach zarówno Vivaldiego jak i The Doors. Piszą o nim że to punkowe skrzypce XXI wieku :) W każdym razie utwór Shopping, ze śliczną dedykacją dla żony, spacerowanie po scenie i naprawde potężna empatia (idealnei wyczuwa publiczność i potrafi ją nakręcić jak mało kto) gwarantowały zabawę przez cały czas. Zresztą można to dobrze dostrzec, bo po koncercie prawie pół sali zniknęło nie zostając na finalną projekcje. Nigel jest blisko związany z Krakowem (mieszkanie na Floriańskiej) a jego polskie wcinki dodawały pikanterii koncertowi.

Anyway po koncercie nastąpiła żenująca część oficjalna. Pomijam kwestie że prowadzący byli nieprzygotowani (czy ktoś im w ogóle weryfikował te teksty???), zaś dobrane prezentacje o twórcach filmowych wołały o pomste do nieba. Dla mnie to była rozrywka z kategorii: zamykam oczy ze wstydu i krztuszę się z rozpaczy. Na pewno znacie to wrażenie gdy ktoś na scenie, kilka metrów od Was, powinien topić się ze wstydu, ale tego nie robi, więc to Was wciska w fotel z rozbawienia, wstrząśniętego - nie mieszanego, ze wstydem. Filmik o zwycięzcy zeszłego festiwalu, składało chyba przedszkolne ognisko filmowe, zaś prezentacje o zaproszonych gwiazdach były dziełem zastępu zuchów z Koluszek. Widać że festiwal raczkuje. No ale pozwala to twórcom nazywać go już (przypominam, to dopiero druga edycja, raptem 6 miesięcy po pierwszej) KULTOWYM. Eeee, Że jak? Nowych Horyzonty ledwo można by tak nazwać, ale offplusa? Ja przepraszam... Zresztą widać że w warstwie medialnej organizatorzy NIE wiedzą w którą stroną chcą pchać festiwal. Chcieliby mieć coś międzynarodowego, ale niezależnego, z pompą i przepychem, ale dla młodych ludzi, coś na szczyt gazet, ale kultowego. Echhh... Ewidetnie widać że u steru siedzi mąż i żona i każde ciągnie go w swoją stronę. Nie jest to bynajmniej przytyk do pary dyrektorów artystycznych festiwalu, którzy mieli swoje pięć minut na scenie, ale w ich przypadku, potknięcia, zdenerwowanie i wpadki były ok. Wiadomo: dla nich nowa rzecz. Poza tym o ile forma była słabiutka, to przynajmniej treść mieli na poziomie. Zamykasz oczy i słuchasz ignorując gramatyke. Jest ok. Liczę że w warstwie wyboru filmów, zaskoczą mnie pozytywnie w najbliższych dniach.

No tak, patrzę na to co naskrobałem i wychodzi mi jakaś taka zjadliwa krytyka, zazdrośnika nowohoryzontowego, co to potrafi tylko dogadywać z boku. Coś w tym jest, ewidetnie jednak było mase rzeczy które festiwal powinien poprawić. No i na Boga, nie afiszować się gwiazdami dla których największym dokonaniem jest występ w 'Powrocie do przyszłości' albo w 'Moim chłopaku 2' - to było tak komiczne że aż na sali były śmiechy... Bez kitu, był ktoś kto miał kilka filmów z cyferką '2' przedstawione jako główne dokonania filmowe.

Aha, JURY jest cool: Zbigniew Preisner, Allison Anders, Fernando Trueba, Andrei Zwiagincew, Max Farberbock.

no dobra, koniec tych moich zgryźliwości, dopijam latte i mykam dwa piętra w góre pod barany, film otwarcia (Johny Mad Dog), który jak mówią definiuję festiwal opiszę później.

piątek, 10 kwietnia 2009

kino, reaktywacja

Przyznaję się bez bicia, iż ostatnio lekce sobie ważyłem kino. W tym roku to widziałem z 5 filmów góra. Wstyd przyznać. Nie wiem na ile tendencja się utrzyma długofalowo, więc nic nie będę tu obiecywał, ale sobie znanym sposobem próbuję właśnie wywrzeć na sobie presje, dzieląc się publicznie planami. Mam nadzieję że trudniej mi się będzie potem z tego wycofać. Jednocześnie jeśli ktoś zastanawia się co i jak mógłby zrobić w zakresie X muzy w najbliższych miesiącach, może znajdzie tutaj podpowiedź.

Idąc bowiem od końca moich planów na najbliższe miesiące, 23 lipca ląduję na 10 dni we wrocławiu na tegorocznej, dziewiątej edycji międzynarodowego festiwalu filmowego Era Nowe Horyzonty. Swój zniżkowy karnet kupiłem na samym otwarciu sprzedaży i mam na oko numerek 17sty, a to tylko dlatego że w całych 125sekundach podczas których dokonałem procesu zakupu, wyboru zdjęcia (tak tak, w tym roku na karnetach będziemy mieli nasze mordki) i zapłaty, musiałem odebrać jeden ważny telefon :-)

Ten festiwal to pozycja obowiązkowa, choć w tym roku konkuruje u mnie z wypadem w skały (Włochy/Sardynia/Korsyka) lub lataniem. Wygląda jednak na to że festiwal wygra, pomimo iż nie udało mi się zarezerwować miejsca do spania w Mleczarni :-(

Ale idźmy dalej, czy raczej wcześniej. W środku wiosny, w maju, kolejna miejska aglomeracja kusi kulturą ludzi którzy chcą ją przedkładać nad wypoczynek u boku natury. I kusi skutecznie... Mianowicie 8go do 17go maja, w warszawskiej kinotece będzie miał miejsce Szósty Festiwal Filmowy Planet Doc Review. Festiwal zachęca intensywnie wszystkich wielbicieli dokumentu do odwiedzenia stolicy słowami organizatorów: "Festiwal Filmowy PLANETE DOC REVIEW to prezentacja najwybitniejszych filmów dokumentalnych ostatnich dwóch lat, laureatów nagród na najważniejszych festiwalach na świecie oraz polskich premier. Zeszłoroczny PLANETE DOC REVIEW odwiedziła rekordowa liczba 25 000 widzów. Festiwal otrzymał nagrodę redakcji Gazety Stołecznej WDECHY, jako najciekawsza impreza kulturalna stolicy roku 2008..

A ja biedny miś, który wyczerpał już zwykły limit rocznego urlopu w marcu? Co mam zrobić - zwłaszcza jeśli nie planuje zmniejszyć intensywności działań pozazawodowych w pozostałej części roku... ;-) Nooo, ten tego, przeniosę się w maju do naszego biura warszawskiego i zorganizuje sobie grafik w modelu: w dzień i rano praca, popołudniami i i wieczorami oglądamy :-) Sponsor: sen. Mecenat: kawa.

Opuszczając stolice i wypadając delikatnie za granicę wpadamy na 11 Kino Na Granicy. Od 28go kwietnia do 3go maja w polskim i czeskim Cieszynie (Cesky Tesin) gości bowiem po raz kolejny (jedenasty) przegląd filmowy. Wszystkim tym którzy tęsknią za atmosferą z Cieszyna, kameralnością, dobrym czeskim piwem i brakiem gwaru rodem z Wrocławia, spokojnie można polecić organizację długiego weekendu majowego właśnie tam. Ja sam planuje wyskoczyć pewnie na 2.. 3 dni, tak by nie kolidowało to z moimi ekstremalnymi aktywnościami.

Jeszcze dalej cofając się w czasie, lądujemy w środku kwietnia w Krakowie. Nie jest to bynajmniej lądowanie jakie w ten weekend będę uskuteczniał na Słowacji. Tutaj mowa o trochę bardziej kulturalnym aspekcie. Mianowicie od 17go do 26go kwietnia Kraków otwiera swoje podwoje dla Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego OFF PLUS CAMERA (operatorzy GSM chyba sobie pozazdrościli mecneatu, co? - ach te kreatywne marketroidy co już tylko copy&paste potrafią). OFF lśni mi kuśliwymi barwami, bo jest tuż za miedzą :-) Mam już kupione dwie wejściówki na galę otwarcia (mniam mniam: Koncert Nigel Kennedy Quintet, a potem film otwarcia: Johnny Mad Dog) a jak tylko wrócę ze Słowacji kupuję karnet. W kwietniu też będę próbował łączyć pracę z festiwalem, więc idealnie nie będzie, ale sądze, że troche odbuduję swoje filmowe zaległości.

Tymczasem przeprosiłem się w ostatnim tygodniu z teatrem, a w planach weryfikacja czy był to jednorazowy epizod, czy też poczatek dłuższego zauroczenia. Stay tuned...