sobota, 17 stycznia 2009

Paralotnie - zdjęcia z Maroka

Jade sobie wczoraj bardzo wczesnym rankiem przez pół Polski i z okien pociągu widzę księżycowy krajobraz. Śnieg, lasy, pola, nisko zawieszone słońce, unoszące się mgły. To wszystko przesłaniają delikatnę kłęby unoszącego się śniegu wzbijanego przez pędzące 160km/h intercity. Polska nie jest taka brzydka. Niestety nie moge tu zamieścić dowodu rzeczowego w postaci zdjęcia gdyż ja w wersji zawodowej nie pałętam się z moim pękatym nikonem zawieszonym na ramieniu. Kiepsko by mi się komponował do garnituru :-D

Ale miało być o czymś innym: link do galerii wybranych 140 zdjęć z wyprawy do Maroka. To dla tych co nie lubią czytać, a wolą oglądać, albo bardzo lubią zdjęcia (dedykacja dla J. :). Zresztą jeśli ktoś nie zwrócił jeszcze uwagi, na blogu na każdym zdjęciu można kliknąć by zobaczyć jego powiększoną wersje. Także cytrynek, które są autorską kompozycja zastaną w zapomnianym kącie mojej lodówki po około dwóch tygodniach. Teraz hoduje pomarańcze. Następnie w planach grejpfruty :-) Szczegółowy przepis na życzenie ;-)

Dodałem (z datami wstecznymi, więc pokazały się poniżej) zaległe posty z wyprawy, a teraz myk myk do Pauzy :)

czwartek, 15 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, podsumowanie

Fajnie było ale się skończyło. Wylatałem w powietrzu sporą ilość godzin odbywając koło 20 lotów. Miałem okazje 'zaliczyć' i żagiel i termikę. Pod względem lotniczym wyprawa więcej niż udana. Zdobyłem z dużym zapasem niezbędny mi nalot (ilość godzin w powietrzu) do posiadania licencji uprawniającej do samodzielnego latania na całym świecie. Teraz zostało mi pozałatwianie papierków oraz obowiązkowego ubezpieczenia. Dla nielotów informacja: pilot paralotni musi mieć OC podobnie jak kierowca samochodu.


Kulinarnie słabiej (no ale to nie znaczy źle o wyjeździe, tylko mam nadzieje o moim wysublimowanym smaku ;-) Omleta nie tknę się w całym 2009 roku :-) Przesyt jeśli idzie o sałatkę marokańską (pomidor + papryka) chwilę potrwa. Dłuższą. Daktyle,rodzynki i figi także wymagają odpoczynku (kilo fig spocznie w zamrażarce). Zaś kmin rzymski (zakupiony) poleży u mnie w kuchni na górnej ocienionej półce dobre pół roku nim odważę się go tknąć (nasi arabscy kucharze dodawali go nawet do miodu). Świeżo wypiekany chleb w domu jest miodzio. Aha, malownicze kaktusy obok domu to był SAD. Owocowy. Ukradliśmy (ku zgorszeniu gospodarzy) 5 sztuk owoców i wyjedliśmy z nich dżem (chyba to była sławetna agawa opuncja). Patrząc na różnice, kąpiel w europejskiej łazience to jednak miła rzecz. Takoż jak i pralka, własne milutkie łóżko oraz ogrzewany dom - W Maroku o tej porze roku w nocy w Tiznicie w okolicach 5..10C, zaś w nieogrzewanym domu berberyjskim 13,8C (tak pokazywały nam nasze zabawki do latania :) Dla porównania w Marakeszu leżącym kilkaset km na północ, rano o 6am na samochodach na parkingu przy lotnisku był szron.


Co dalej w aspekcie latania? Planuje w 2009 cztery, możę pięć wyjazdów 9 dniowych w różne krańce świata. Turcja, Słowenia, Australia, Rumunia są na tapecie. Co dokładnie to czas pokaże. Od wiosny do jesieni mam dodatkowo nadzieje na weekendowe wypady w Polsce (bieszczady, beskidy), może na Słowacji. Stay tuned.

środa, 14 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, krzaczory

W Maroku oprócz wszędobylskiego kurzu, brunatnej ziemi i kamorów zaskakuje też roślinność. Przede wszystkim nie istnieje pojęciu lasu jako takiego. Rzadko rozsiane palmy z biędą udają drzewa. Drewno jest cenne (co widac też w archikturze, całkiem gliniano-kamiennej). W wolnych chwilach od latania, włóczyliśmy się więc po okolicy uwieczniając okazy marokańskiej flory na, chciało by się powiedzieć kliszach, ale po prawdzie to na wielogigabajtowych nośnikach danych :-)


Tym samym dla wszystkich tych, którym znudziły się już posty o lataniu, zdjęcia nieba, paralotni rozłożonych, złożonych, na ziemi, w powietrzu, pod nami, nad nami, pojedynczo, parami, stadami w locie w górę, w dół, w bok, w tym poście troche więcej ziemi, a mniej nieba.

Zaczniemy od symboli fallicznych - jak widać matka natura jest nieźle zboczona (a mówią, że głównie mężczyznom seks w glowie...), by przejść do czegoś co żyło i rosło na plaży 20m od oceanu - bynajmniej nie wetknęliśmy tego w piasek sami - pośród morza piasku. Niestety nie potrafie nazwać ani jednego 'Tego Czegoś' co widnieje na zdjęciach poniżej. Miłego oglądania.













Warsztat produkcyjny:

wtorek, 13 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, architektura marokańskiej wsi

Dzisiaj pogoda do bani, więc trochę powłóczyliśmy się po okolicy. To o czym chcę więc napisać to wygląd marokańskiej wsi. Tak naprawde całkiem inny wygląd marokańskich wsi. Inny w sensie, nie podobny do znanych nam obrazków z polskiego podwórka. Biedny, niski i obcy, ale przede składający się tylko z trzech kolorów: różowego (tłumaczenie dla kobiet: łososiowego), który jest najliczniej reprezentowany (większość obejść jest w tym właśnie kolorze), szarego składającageo się po prostu z domów w trakcie budowy bez tynku z nagimi pustakami na wierzchu oraz sporadycznie białego dla zabudowy turystycznej (IMHO).


Jakie są przyczyny tak jednolitej architektonicznie zabudowy? Albo inaczej, jakie przyczyny wydaje _mi_ się odniosły największy udział w wytworzeniu tak specyficznego stylu? Sądzę że przede wszystkim klimat i roślinność. Pewnie też elementy kulturowe. No i pewnie duża ilość dostępnego budulca w takim a nie innym kolorze.



Ale pozostaje dla mnie zagadką dlaczego kolor "Majtkowy Różowy" podoba się większości populacji? Z atrakcją w postaci niedbale piźdzniętych niebieskich drzwi wejściowych? Ja rozumiem, że główny architekt Koluszek wymaga by dachy na prawym brzegu ścieku miejskiego o malowniczej nazwie brzdąkającej drwący miały jednolicie zielony kolor, ale żeby każdy dom miał taki sam kolor wszystkich elementów? Bleeee....


No chyba, że przemawia przeze mnie typowo męski daltonizm. Co jednak pozostawia zagadkę kolorystyki marokańskiej wsi nierozwiązaną. Producent majtkowej farby zaciera ręcę. Całe Maroko jest jego.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, wydmuszki

Kilka postów temu pisałem o lataniu na wydmach. Dzisiaj, już po powrocie do domu i chwili spędzonej na wybieraniu ciekawostek filmowych, wklejam kilka zabawnych (dla wtajemniczonych) pozycji. Często początkujący piloci (w tym ja) pytają od jakiej prędkości wiatru nie da się już latać. Ogólna (rule of thumb) zasada dla rekreacyjnego pilota mówi: od takiej przy której nie da sie lecieć pod wiatr. Z prostych obliczeń i możliwości paralotni wynika więc że jeśli wieje ponad 10m/s to w zasadzie nie powinniśmy już latać. Dlaczego? Pokaże to film na którym prędkość wiatru (na oko 12..15 m/s) przy której nie że nie wolno latać ale nie wolno już nawet wyciągać paralotni z plecaka :-)



Drugi, troche mniej dramatyczny filmik z wyjazdu, prezentuje co wiatr (ledwo 8m/s :-) robi z Marem. Sytuacja skończyła się dobrze, czytaj kilku minutowym trzepaniem uprzeży z piachu oraz bolącym tyłkiem. Maro się jednak nie poddał i dzielnie walczył dalej jak widać na następnych zdjęciach.




Zasadniczo mimo, iż wydemka mała, zabawa przednia...




niedziela, 11 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, osiołki i komunikacja

Biedne, wiejskie regiony Maroka stoją trzema środkami komunikacyjnymi:
.. starymi rozpadającymi się mercedesami (już wiem wreszcie gdzie mają swój dom spokojnej starości*)
.. motorowerami pamiętającymi czasy rometa, motorynki i Che Guevary
.. osiołkami.



Arab w odniesieniu do zwierząt kojarzył mi się do tej pory ze szlachetnym koniem czystej krwi. W całej wyprawie, codziennie obcując z marokańską wsią widzieliśmy dosłownie _jednego_ konia (bynajmniej mocno zabiedzony i niezadbany :-( ) oraz dziesiątki, a nawet setki osiołków. Stojących, moknących, pasących się, wożących towar, ryczących malowniczo (iiiii-oooooooohhhhh :) oraz powożonych przez dzielnych Arabów i Arabki (chyba, bo po pobycie stwierdziliśmy iż jedną z funkcji czarczafów (czy może czadorów) jest uniemożliwienie oceny płci osobnika, o którym to aspekcie kulturowym jeszcze kiedyś napiszę). Dosiadany osiołek (metoda na damke) wygląda naprawde fajowo. Dzielnie majta sobie nogami i idzie twardo pod sporym obciążeniem do przodu.


Odpalanie osiołka też wygląda zabawnie. Arab rzuca się na niego całym ciężarem, a wystraszony osiołek rusza do przodu jak rakieta. Jeśli tylko zadbałeś wcześniej o prawidłowe ustawienie linii morda-ogon, wszystko będzie ok :-)


Z praktycznych ciekawostek, zaobserwowaliśmy, że wiekszość, jeśli nie wszystkie osiołki, pasą się bez żadnego łańcucha czy dozoru. Ueee? I co? tak sobie siedzą grzecznie? Dopiero zbliżenie 10x ukazało sprytny i banalny mechanizm nazwany przez nas 'ręcznym'. Każdy osiołek pasł się bowiem na ręcznym. Dwie przednie nogi były spętane do siebie, bardzo krótkim (5..10cm) kawałkiem sznura. Ciekawie czy Arabowie mają obliczony średni promień zasięgu osła w zależności od długości zaciągniętego ręcznego :-)



No i na koniec tych przydługich wypocin na temat moich ulubionych zwierzaków: dlaczego osiołki? Odpowiedź jest chyba (bo jako miastowemu, to co tu pisze to mi się wydaję, a nie że niby wiem...) prosta gdy spojrzeć na stan flory w Maroku. Prawie nic tam nie ma, a jeśli to marne, mało i raptem przez 3 miesiące w roku (zielono jest tylko od stycznia do marca). Na takiej marnej ziemi i przy tak małej ilości płodów rolnych, zwierze które nie jest wybredne, samo się nakarmi byle czym, jest dobrze dopasowane do otoczenia.


Ostatnie osiołki, w ilości sztuk dwie, dzielnie leżą w moim plecaku przygotowując się do czekającej ich rozłąki. Jeszcze nie wiem którego sobie zachować, jasno umaszczonego czy ciemno? :-)

*) pozostaje pytanie gdzie mają cmentarz. W Zambi, która według raportu ONZ na 2005 miała średnią życia człowieka poniżej 32 lat, więc mniej od tych samochodów?

piątek, 9 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, loty termiczne

Miałem wreszcie okazji zasmakować lotów termicznych. O ile wczoraj, przy silnym wietrze, mogliśmy latać na tzw. żaglu, to dzisiaj siła wiatru była zdecydowanie zbyt mała do lotów żaglowych (mniej niż 3m/s). Tym samym drugą z dwóch :) podstawowych warunków do latania na paralotni tworzyło słońce, które powoli nagrzewało różne partie stoku wzgórz, z których lataliśmy. Dzięki temu procesowi, z podłoża, co jakiś czas od około godziny 11 do 16, odrywają się, duże bąble ciepłego powietrza. Tworzą one tzw. kominy termiczny, zwieńczone czasami u góry cumulusami (to te ładne białawe chmurki). W takim kominie powietrze przemieszcza się do góry z prędkością około kilku metrów na sekundę. Jeśli uda się wlecieć paralotnią w taki komin, a następnie ciasno w nim krążyć (nie gubiąc go), można dość szybko nabierać cennej wysokości. Cenną dlatego, że paralotnia sama z siebie w normalnym locie opada (1 m/s) więc przy lataniu na paralotni zawsze (jeśli chcemy polatać troche dłużej niż pozwala zwykłe zlatywanie w dół) wymagane są specyficzne warunki pogodowe (tu kominy) wynoszące skrzydło w górę. Pozwoli to na przykład przemieścić się w poszukiwaniu kolejnego bąbla. Takie poszukiwanie może chwile zająć, a będąc poza masą ciepłego powietrza, paralotnia powoli zużywa wysokość latając tam gdzie imć pilot przykaże. Zabawa przednia i nie taka łatwa. Najwięcej można się nauczyć patrząc na innych, bardziej doświadczonych, pilotów: gdzie krążą, co robią, których miejsc unikają (wiadomo, jeśli w jednym miejscu powietrze się unosi, to w innym musi opadać) itd...)

Poniżej rękaw szarpany wiatrem termicznym, oraz niżej zwrocik w poszukiwaniu środka komina z dużym noszeniem (wario pikało jak szalone):



Dotychczas ten (termiczny) element latania podoba mi się najbardziej. Chyba z dwóch powodów, raz że trzeba trochę pogłówkować co tu zrobić i jak latać - co jest dla mnie atrakcyjne intelektualnie, a dwa, że będąc lekkim i latając w dolnym przedziale wagowym mojego skrzydła, bardzo prosto łapać mi noszenia i nie jest to przesadnie trudne. Jestem po prostu lekki jak piórko ot co :-) Mój najdłuższy lot w termice to prawie 2 godziny. 7200 sekund. Czyli przy średnim opadaniu paralotni w locie mieszanym (przy zakręcaniu opada się szybciej) na poziomie 1,5m/s te 7200 sekund oznaczają, że musiałem 'wyżebrać' w kominach termicznych prawie 11 kilometrów wysokości (10 800 = 1,5 * 3600 * 2 ). Groovy :-). Poniżej zdjęcie z powietrza z widokiem na oba startowiska. Przewyższenie nad punkt startu około 150m.


BTW: Justyna dzisiaj zaliczyła już chyba 5 zlotów z naszego wzgórza. Drugi dzień szkolenia i proszę, jestem pod dużym wrażeniem. Na dole podchodzimy we dwoje do lądowania.

czwartek, 8 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, wydma

Popołudniu pojechaliśmy na wydmę. Czy raczej cześć z nas pojechała, bo Zbychu i ja skoro byliśmy jeszcze w powietrzu, dostaliśmy przez radio informacje by przebijać się tam drogą powietrzną :-). Wydemka dluga na kilkaset metrow, wysoka na 30. Maleństwo. Jednak przy tak silnym wietrze (rzędu 8m/s) zabawa przednia gwarantowana!

sam start bardzo trudny ze względu na siłe wiatru. Nawet duży i ciężki Maro nie miał łatwo, choć radził sobie naprawde świetnie. Przeciągnęło go kilkadziesiąt razy podczas prób startu, nie poddawał się i w końcu udało mu się. wisiał tam chyba z pół godziny bawiąc się lataniem.


Kilka słów wyjaśnienienia dla nielotów: zasadniczo latanie na wydmie polega na robieniu bardzo długich ósemek, przy praktycznie cały czas używanym speedzie (pisałem o nim wczśniej. Takie latanie, mimo iż wydaje się być monotonne, pozwala jednak na świetne wyczucie skrzydła i wiatru i potężnie podnosi orientacje w powietrzu. Jak lekcja jazdy samochodem bez instruktora :) Szybka nauka na własnych błędach jak zawsze niezastąpiona trwale zapada w pamięci studenta. Jak Cie przeciągnie kilka razy po glebie (tu piasku), to szybko i trwale zapamietasz by błędów popełniać jak najmniej :)

Niestety na wydmach często w powietrzu spory tłok. Oprócz przepisów obowiązuje oczywiście jedna główna zasada. Nazwałbym to nawet zasadą numer jeden: nie wpaść jeden na drugiego. Dzisiaj nikt jej nie złamał, choć kilku próbowało :) Poniżej Wojtek pokazuje mistrzowskie latanie tuż nad ziemią


O ile jak już się wzbiłeś to latać mogłes całkiem długo i bezpieczenie, o tyle lądowanie przy takim silnym wiatrze i następnie poprawne utrzymanie paralotni jest już ultra trudnym zadaniem. Ja przy mojej masie nie byłem tego w stanie zrobić.
Na koniec zagadka? Gdzie jest Maro?


środa, 7 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, Berberowie

Pierwsze wrazenie to takie ze wszyscy arabowie sa do siebie podobni. Pewnie to samo uwazaja o nas. Caly kraj jest zdecydowanie inny od polsko europejskich klimatów i to nie tylko jeśli idzie o roślinność czy klimat. Tereny zabudowane to coś co mocno zwraca naszą europejską uwagę swą innością. Najdziwniejsze są wsie. Wszystkie budynki wyglądaja tak samo, ten sam kolor zabudowań, taka sama architektura, całkiem inna od np. polskiej wsi. Budynki bardzo biedne, bardzo mało rzeczy dookoła. Wsie wyglądaja na wymarłe,


zwłaszcza nocą gdy mało co się świeci. Raz że mało okien, a dwa że u gospodarzy u których mieszkamy, prąd założyli 2 lata temu. Jednocześnie mają oni internet i komputer (to sądzę głównie pod kątem przyjeżdzających tutaj rzeszy paralotniarzy). Filmik który wklejałem w grudniu jest dokładnie ze startowiska 50m obok nas, czego jak go wklejałem w ogóle nie wiedziałem.... Żeby w całym Maroku pojechać akurat tutaj :-)
Jeśli mi się uda zrobie mu kilka zdjęć z powietrza.

Ludzie są raczej życzliwi, nie mówią w ząb po angielsku, ale czasami znają troche francuskich słów. Ile nie wiem, bo ja sam nie znam :)
Chętnie pomagaja, chociaż czasami oczekują za to odpowedniego 'podziękowania'. Jest to samo w sobie ciekawym doświadczeniem bo oni próbują tutaj nachalnie coś zrobić (np. pomóc złożyć paralotnie), tak by odmowa ze strony 'obdarowanego' była dla niego niemiła (zasada grzecznośći/wzajemności). Zahacza to bezpośrednio o emocjonalny szantaż i rzeczywiście jest niezręcznie powiedzieć komuś: NIE, NIE POMAGAJ MI, co musisz zrobić naprawde bardzo stanowczo by usłuchal. Inaczej dalej coś tam mruczą i robią swoje. Skoro jednak z drugiej strony ma miejsce manipulacja, my nie mamy skrupułów nie dziękować za taką uprzejmość. Takie z nas europejskie świnie.

W ogóle mi sie tu wydaje że wszyscy tubylcy gdzieś idą. Idą załatawiać jakieś bliżej nieokreślone drobne nieistotne potrzeby. Ewentualnie stoją niczym się nie zajmując. Nie pracują i zasadniczą nie wiadomo o co chodzi. Dziwne i niegrzeczne to moje wrażenie, a drugiej strony inne osoby z grupy też to potwierdziły.





Wygląda to jakby tubylcy zajmowali się czymś co ma sprawiać wrażenie zajętości, posiadania pracy, której nie mają. Sam już nie wiem. Może to też kwestia że wszyscy tutaj są ubrani na modłe lokalną i to utrudnia nam europejczykom ocenienie czym ktoś się zajmuję. Inny styl ubierania tyczy się obu płci i w ogóle nie pozwala na ocene co dana osoba sobą reprezentuje, czym się zajmuje, czy jest zamożna czy też nie. Taki drobiazg o którym nie myślimy będąc u siebie w kraju, a tutaj na poziomie społecznym od razu nas eliminuje z grupy i potęguje poczucie braku przynależności do niej.

Nie jestem też w stanie ocenić czy osoba przechodząca obok podejdzie zaraz do mnie prosząc o pieniądze, czy też jest jakąś lokalną szychą. Sporo osób prosi nas o coś (o co nie wiem bo nie rozumiem, ale raczej chodi o jałmużne). Kraj jest biedny. Ceny jedzenia i życia są niższe tak z 2..3 razy niż w Polsce. Często różnica jest nawet większa.


Poniżej człowiek który po wylądowaniu przyszedł do mnie, zaczał pomagać przy składaniu skrzydła, cały czas mówiąc coś i nie zwracając uwagę na fakt iż nie jest to dialog ale monolog i oczywiście nie zważał na moje delikatne protesty. Po czym jak przyjechali zabrać mnie samochodem, zapytał na migi czy nie może się z nami zabrać kilkaset metrów gdzie z nami pojechał. Po co? Aż mi się wierzyć nie chce że dlatego żeby coś dostać. Przy całym jego dostjonym wyglądzie? Tak wiem, nie mi to oceniać bo dla mnie to nowość, no ale...


Byliśmy też dzisiaj na targu, najlepiej wyglądała głowa kozy i krowy. Obie po prostu obcięte toporkiem. Nie odważyłem się zapytać czy moge zrobić zdjęcie (bo musiałbym pewnie zapłacić), ani też zrobić bez pytania (jeszcze mi mój cały nikon miły :) Ale opis targu jeszcze tutaj zamieszcze.

wtorek, 6 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, wzgórza nad oceanem

Pobudka o 7am, lokalne śniadanie, którego wieczorem gdy to piszę już nie pamiętam i jedziemy na ni to wzgórza ni to klif. Ot takie coś 1 km od brzegu, wysokie na kilkaset metrów. Na starcie u góry wiaterek słaby. Znad oceanu zbliża się deszcz i mocne zachmurzenie. W odległości 2km od linii brzegowej kawałek tęczy (po tym poznaliśmy deszcz). Zdążyli przed deszczem wystartować tylko Zbychu, Andrzej i Maro. Fala deszczu doszła do nas błyskawicznie w ciągu 10 minut odkąd ją zauważyliśmy. Zjechaliśmy więc na dół na plaże, ale już po godzinie z powrotem się rozpodziło i mogliśmy wrócić na górę. Zmiana naprawde błyskawiczna. W ciągu 90 minut, pełne słońce i bezchmurne niebo, deszcze i pełne zachmuerzenie i znowu pełne słońce. Wiatr jednak szybko przybierał na sile i mój start, znowu jako ostatni, był bardzo ostry. Przeciągnęło mnie trzy razy po żwirze tak mocno że naprawde miejscami mocno się obawiałem co ze mną będzie :-) Jestem lekki i przy takim wietrze jeśli zrobie cokolwiek nie idealnie natychmiast potrafi mnie wywrócić, majtnąć i cisnąć byle gdzie. Na przykład pole kaktusów.


Moje starty wyglądały tak: pozycja, próba podniesienia skrzydła nad głowe po czym od razu wyciągało mnie w góre na dwa..trzy metry. Niestety błędy plus duża siła wiatru i zaraz byłem intensywnie na ziemi ciągnęty kilkanaście metrów bez szans na wysiadke z tego pociągu :) Miałem już zrezygnować i nie ryzykować dalej gdy przy ostatniej próbie podniosło mnie wyraźnie mocniej i ustawiło prawidłowo w osi pod wiatr, oczywiście dalej ciagnąc w góre.

Fuks jakich mało. Dosłownie w ciągu kilkunastu sekund zrobiłem kilkadziesiąt metrów pionowo w górę. W radiu oczywiście słyszałem tylko: ODCHODŹ OD KRAWĘDZI, NATYCHMIAST ODCHODŹ. Ja się pytam u licha jak. Sterówki maksymalnie ociągnięte, lecę pod wiatr 40km/h i więcej się nie da. Niestety wiatr wieje szybciej niż 40km, więc w efekcie powoli mnie cofa z powrotem za grań co jest absolutnie zakazane (na zawietrznej każdej góry jest strefa rotorów która z paralotni robi zwiniętą szmate). Na szczęście dzięki dyspozycji przedstartowej Zbyszka, miałem przypiąty do uprzęży SPEED który mogłem wykorzystać po raz pierwszym w mojej 'karierze' latania.

Speed, to dodatkowa linka założona pod uprzeżą, którą możesz wcisnąć nogami. Wciśniecie jej powoduje zmiane krzywej płata skrzydła i zmniejszenie kąta natarcia. Przy jego użyciu można lecieć sporo szybciej (normalnie 38km/h, ze speedem 50..60km/h - parametry w spokojnym powietrzu) oczywiście kosztem zwiększenia szybkości opadania (z normalnych 1m/s do 2,5m/s przy pełnym speedzie). Jest to jednak niezbędny element pilotażu przy lataniu pod silny wiatr co ma miejsce zwłaszcza na wydmach i klifach. Nie możesz tam bowiem pozwolić by wiatr zwiał Cię na zawietrzną (poza grań), ale bardzo często lecisz pod wiatr halsując ósemkami. Ponieważ prędkość dla paralotni nie jest istotna względem ziemi, a względem powietrza, stąd bez speeda, można lecąc pod silny wiatr posuwać się względem ziemi do tyłu i w efekcie wylecieć na zawietrzną.

Na szczęście udało się bez takich atrakcji jak miałem w Hiszpanii i poradziłem sobie z wiatrem ku szcześliwemu żeglowaniu w przestworzach które jak widac poniżej uskuteczniałem w oceanicznej scenerii.


Z jednej strony więc daleko ciężej mi się latało przy moim niedoważonym skrzydle, z drugiej byłem w stanie uzyskać fajne przewyższenie, wychodząc na oko prawie 200m ponad startowisko w najlepszym momencie. Fajnie to było też widać wage wagi ;) obserwując innych pilotów. Maro był w stanie lecieć pod wiatr dużo szybciej niż ja, ale z kolei każde noszenie mnie wypychało sporo wyżej niż jego. Na zdjęciu poniżej Maro w pościgu za mną.


Dzisiaj pierwszy lot w tej lokacji trwał prawie 2h. Zimno dokuczliwe, zwłaszcza, że w samym swetrze bez kurtki którą bezsensownie zdjąłem tuż przed startem (bo było ultra ciepło). W górze bardzo zimno, wysokość plus wiatr robią swoje. Nic więc to że na dole milutko. Było. U góry marzne i musze rozcierać dłonie co jakiś czas. Jutro zdecydowanie zakładam rękawiczki i 4 warstwy ciuchów do latania, bez względu jak ciepło będzie przy starcie. Na zdjęciu poniżej widac mnie wysoko nad całym wzgórzem.


Suma sumarum: fun niesmowity. Wrażenie lotu ciągłego, pełnej (no powiedzmy wystarczającej :) kontroli nad skrzydłem daje podwójną dawke dopaminy, serotoniny i wszystkich innych chemicznych gówien którymi raczy mnie moja szyszynka. Ustawiczny dwu godzinny orgazm w powietrzu. A mówią że tylko kobiety tak długo mogą. Bujda na resorach powiadam ;-)