Miałem wreszcie okazji zasmakować lotów termicznych. O ile wczoraj, przy silnym wietrze, mogliśmy latać na tzw. żaglu, to dzisiaj siła wiatru była zdecydowanie zbyt mała do lotów żaglowych (mniej niż 3m/s). Tym samym drugą z dwóch :) podstawowych warunków do latania na paralotni tworzyło słońce, które powoli nagrzewało różne partie stoku wzgórz, z których lataliśmy. Dzięki temu procesowi, z podłoża, co jakiś czas od około godziny 11 do 16, odrywają się, duże bąble ciepłego powietrza. Tworzą one tzw. kominy termiczny, zwieńczone czasami u góry cumulusami (to te ładne białawe chmurki). W takim kominie powietrze przemieszcza się do góry z prędkością około kilku metrów na sekundę. Jeśli uda się wlecieć paralotnią w taki komin, a następnie ciasno w nim krążyć (nie gubiąc go), można dość szybko nabierać cennej wysokości. Cenną dlatego, że paralotnia sama z siebie w normalnym locie opada (1 m/s) więc przy lataniu na paralotni zawsze (jeśli chcemy polatać troche dłużej niż pozwala zwykłe zlatywanie w dół) wymagane są specyficzne warunki pogodowe (tu kominy) wynoszące skrzydło w górę. Pozwoli to na przykład przemieścić się w poszukiwaniu kolejnego bąbla. Takie poszukiwanie może chwile zająć, a będąc poza masą ciepłego powietrza, paralotnia powoli zużywa wysokość latając tam gdzie imć pilot przykaże. Zabawa przednia i nie taka łatwa. Najwięcej można się nauczyć patrząc na innych, bardziej doświadczonych, pilotów: gdzie krążą, co robią, których miejsc unikają (wiadomo, jeśli w jednym miejscu powietrze się unosi, to w innym musi opadać) itd...)
Poniżej rękaw szarpany wiatrem termicznym, oraz niżej zwrocik w poszukiwaniu środka komina z dużym noszeniem (wario pikało jak szalone):


Dotychczas ten (termiczny) element latania podoba mi się najbardziej. Chyba z dwóch powodów, raz że trzeba trochę pogłówkować co tu zrobić i jak latać - co jest dla mnie atrakcyjne intelektualnie, a dwa, że będąc lekkim i latając w dolnym przedziale wagowym mojego skrzydła, bardzo prosto łapać mi noszenia i nie jest to przesadnie trudne. Jestem po prostu lekki jak piórko ot co :-) Mój najdłuższy lot w termice to prawie 2 godziny. 7200 sekund. Czyli przy średnim opadaniu paralotni w locie mieszanym (przy zakręcaniu opada się szybciej) na poziomie 1,5m/s te 7200 sekund oznaczają, że musiałem 'wyżebrać' w kominach termicznych prawie 11 kilometrów wysokości (10 800 = 1,5 * 3600 * 2 ). Groovy :-). Poniżej zdjęcie z powietrza z widokiem na oba startowiska. Przewyższenie nad punkt startu około 150m.

BTW: Justyna dzisiaj zaliczyła już chyba 5 zlotów z naszego wzgórza. Drugi dzień szkolenia i proszę, jestem pod dużym wrażeniem. Na dole podchodzimy we dwoje do lądowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz