niedziela, 30 listopada 2008

Paralotnie: Alicante - podsumowanie

Krótkie podsumowanie: Zużyłem 12 par skarpetek. Odbyłem 10 lotów. Wypiłem koło 6 butelek hiszpańskiego wina. Przeleciałem i przejechałem ponad 7k km. Wydałem 2^12 pln. Rozwaliłem dłoń, dwa palce i stopę (obtarcia). Zjadłem dwa kilo boskiej szynki jamon 10 bagietek oraz pół kilo daktyli. Poznałem kilka fajnych osób. Wystąpiłem w dwóch filmach. Leciałem z kamieniem w komorze paralotni. Nie tknąłem chińskiego (1kg książek i płyt w bagażu). Nauczyłem się latać ze spadachronem zapasowym. Meteorologia ma coraz mniej tajemnic. Znalazłem świetny domek na klifie - miejsce na jeden z wariantów emerytury: net + możesz latać startując z ogródka.

To wszystko uwieczniliśmy na 2000+ zrobionych zdjęć, z czego nadaje się do oglądania około 200 :-)



Za miesiąc lecę do Maroka...

sobota, 29 listopada 2008

Paralotnie: Alicante - powrót i wietrzne dywagacje

Krótki wpis z ostatniego dnia. W zasadzie nic się nie działo ciekawego, ot pakowanie, podróż na lotnisko i lot z Alicante do Warszawy. Do Kraka wracam dopiero następnego dnia w niedziele pociągiem, jako że zostaje na nocną impreze andrzejkową w Wawie.


Z ciekawostek lotniczych, samolot przyleciał do Warszawy o 54 minuty wcześniej, ze względu na silne wiatry zgodne z kierunkiem lotu. Innymi słowy zamiast leciec 3h50m, lecieliśmy 2h56m - spora różnica, która pokazuje jak bardzo wiatr wpływa na prędkość lotu. W przypadku paralotni jest to jeszcze bardziej widoczne, ze względu na brak napędu. Paralotnia może lecieć z różnymi "rodzajami" prędkości:
.. minimalna (tzw. przeciągnięcia) poniżej której paralotnie spada w dół jak zwykły obiekt gdyż nie ma siły nośnej, a która to prędkość wynosi około 22km/h (czyli wolniej nie wolno!)
.. trymowa, czyli optymalną przy której doleci najdalej, a która wynosi około 38km/h, a z która to prędkością paralotnia leci sama jeśli się nią nie steruje, hamuje itp.
.. maksymalna, która wynosi około 55km/h (w sytuacjach ekstremalnych może być więcej, ale kończy się katastrofą)

Co ważne, w przypadku paralotni, jej prędkość mierzona jest w stosunku do otaczającego paralotnie powietrza, a nie w stosunku do ziemi. Innymi słowy, jeśli lecimy z prędkością optymalną (38km/h) pod wiatr, który wieje powiedzmy 40km/h , to w stosunku do ziemi prawie stoimy (40-38=2). Natomiast jeśli zmienimy tylko kierunek lotu o 180 stopni i polecimy Z WIATREM, to nasza prędkość w stosunku do ziemi wyniesie blisko 80km/h (40+38=78). Te obliczenia pokazują dlaczego zawsze ląduje się na paralotni pod wiatr :-)

piątek, 28 listopada 2008

Paralotnie: Alicante - inne startowiska

Dzisiaj zwiedzaliśmy inne miejsca w górach dookoła Alicante. Niestety wiatr wiał tak silny że warunków do latania nie było. Znaczy do bezpiecznego latania :-) Uskutecznialiśmy więc loty pod wiatr na kurtce.


Poniżej kolejna panaroma i widok na lądowisko którego jednak nie zakosztowaliśmy :-(





Wiatraków stało koło 50, każdy daje miesięczny dochód 20k PLN (po odliczeniu _wszystkich_ kosztów). Tym samym to pole wiatraków daje właścicielowi 1mln miesięcznie. Nice.

czwartek, 27 listopada 2008

Paralotnie: Alicante - Santa Pola

Hmmm, plan na emeryturę za kilka lat: domek nad plażą lub lepiej na szczycie klifu w Santa Pola pod Alicante. Szybki dostep do sieci by móc coś zdziałać (rekreacyjnie, społecznie, zaowodowo, finanansowo). W zimie 15..20 stopni w dni słoneczne. Pustki w miasteczku poza sezonem. Warunki do latania jedne z lepszych w Europie. Wspinaczka na klifie zamiast na ściance w hali w Krakowie. Żyć nie umierać. Na razie dwa zdjęcia pokazujące dlaczego zima w Hiszpanii jest 'ciekawsza'...



Paralotnie: Alicante - ćwiczenia

Dzisiaj zła pogoda, jedyne co więc robiliśmy w kontekście latania to ćwiczenia na plaży.



Jankowi dedykuje kapliczke, szkoda że go z nami nie było, bo na pewno zapoznałby się z nią bliżej ;-)

środa, 26 listopada 2008

Paralotnie: Grenada - Jabalcon

Uaaaa, poleciałem z tej ogromnej góry. Żeby było śmieszne na 8 osób, odważyło się nas wystartować tylko 3.


Startowisko miało bowiem tylko 10m długości (15m po skosie) przy czym rozłożona paralotnia jest długa na 5m... Wiatr był za słaby na start alpejski więc zostawał tylko start klasyczny z rozbiegiem co przy tak krótkim dystansie baaardzo zwiększało ryzyko startu. A reszta zrezygnowała, gdyż startowisko kończyło się kilkudziesięcio metrową przepaścia, więc potencjalny błąd na starcie równałby się upadkiem w nią. Żeby w ogóle wystartować potrzebowałem pomocy: trzy osoby musiały trzymać paralotnie w pozycji do natychmiastowego rozłożenia by zyskać choć ten dodatkowy metr.


Jak zapinałem zapas i sprawdzałem całość przed startem, dosłownie trzęsły mi się ręce, a nie leciałem pierwszy, więc wiedziałem że się da. Podczas rozbiegu za wcześnie odpuściłem taśmy, w wyniku czego start był nieco nierówny ale udał się. Mam filmik który wkleje później, na razie powyżej ja tuż przed startem, a poniżej Maro w locie.

Paralotnie: Grenada rankiem

Wstalismy o 5am i jedziemy goniac pogode. Po drodze mielismy zaplanowana spora gore, pod ktora wlasnie to pisze. Ponad 700m deniwelacji i 1500m bezwzglednej wysokosci robi wrazenie. Gora samotnie stoi na prawie ze rowninie co dodatkowo podnosi jej majestat. Solidny kawal skaly. Budzi podziw. Wiatr jest slaby i z dobrego kierunku. Zobaczymy jak bedzie na szczycie.


Ladowisko niewiekie, dookola sady wiec trzeba bedzie uwazac by jakis hiszpanski farmer nie pogonil nas z widlami po zlym ladowaniu. Poniżej zdjęcie na lądowisko, oraz jego powiększenie...



Poza tym zimno (9:30am) wiec mam na sobie 6 warstw ciuchow, czapke i rekawiczki. W powietrzu bedzie mrozno, zwlaszcza na szczycie. Solidna roznica od ultra cieplego Alicante ktore zostawilismy.

Widok z gory jest kosmiczny. Tego sie nie da opisac niestety a i zdjecia sa mocno splaszczone. Warto tutaj wyjechac dla samego widoku, a tu jeszcze mamy latanie.



wtorek, 25 listopada 2008

Paralotnie: Alicante - dzien wrazen

Oj dzialo sie dzisiaj dzialo. Zaczne od podsumowania: Rafal ma noge w gipsie,ja rozbilem sie na klifie, a Maro mial przygody nozne na grani klifu. A teraz do rzeczy. Rano wciaz wialo bardzo silnie, wiec pojechalismy na klif dopiero kolo 13. Czekajac az wiatr oslabnie pocwiczylismy jak na obrazku starty alpejskie.


Okolo 14 pojechalismy na sam klif i jeden po drugim rozpoczelismy starty. Zadanie: loty zaglowe na klifie. Wiatr od morza powoduje ze w obszarze od krawedzi klifu do 20m w strone morza rozciaga sie tzw. obszar noszen. Miejsce w ktorym jesli lecisz, powoli (1m/s) wynosi Cie do gory. Wykorzystujac wiec te noszenia na calej dlugosci klifu latasz osemkami i jesli wiatr jest wystarczajaco silny, a Ty wystarczajaco dobry moze to trwac az do znudzenia. Oczywiscie paralotni w powietrzu nad klifem kolo 5, wiec reguly pierwszenstwa itp rzeczy obowiazuja.


Polecialem jako trzeci, start spokojny i lecimy. 10m od klifu kilkadziesiat sekund po starcie zaczynam czuc jak mnie wynosi do gory. Mile wrazenie. Caly czas kontroluje odleglosc od klifu utrzymujac ja minimalnie na poziomie 5m od krawedzi skrzydla. Lece jakies 100m za Marem, ktorego widze ze niezle niesie w gore. Niestety ja mam mniej szczescia. Probujac zlapac noszenie zblizam sie do samej krawedzi nad ktora jestem jakies 20m. Nagly podmuch, i brak zdecydowanego skretu powoduje ze jestem juz 5m za krawedzia nad klifem i zaczynam szybko tracic wysokosc. Wlatuje powoli na zawietrzna, co nie napawa mnie otucha, kolejny podmuch i juz wiem ze nie zdaze zleciec z krawedzi, szybka decyzja, hamowanie skrzydla, wybranie kawalka skal na tyle rownego na ile sie da i przyziemienie. Dosc mocne. Calosc trwala okolo 5..10s, wiec zero szans na jakikolwiek zwrot, na szczescie lecialem pod wiatr wiec w ziemie uderzylem jeszcze akceptowalnie. Oczywiscie z takiej polki wystartowac byloby ryzykownie. Wojtek za chwile z gory wykrzyczal zebym, baran jeden, zbieral skrzydlo w kalafior i piechota dookola szukal drogi przez skaly do startowiska. Zajelo mi to 30 minut z 20kg na plecach. W tle telefon z zyczeniami do Kaszki. Napakowany adrenalina bylem jak ampulka w szpitalu.

Przygoda Mara byla podobna, tyle ze on podbiegl chwile na grani utrzymujac caly czas skrzydlo nad soba, po czym odbil sie i polecial dalej. Ryzykownie acz skutecznie.


Nastepny lot mial juz byc zwykly, do ladowiska po lewej. Tuz przede mna startowal Rafal. Jak tylko znikl mi z oczu, polecialem ja. Tym razem start klasyczny bo wiatr znaczaco slabnie. Zreszta Wojtek widzac nasze popisy na klifie zakazl szukac noszen i zlecil zwykle latanie na cel. Oczywiscie tym razem tez cos wyczarowalem. Lecac wzdluz klifu w druga strone, powoli tracilem wysokosc (minimalne noszenie) no i zasuwalem dosc szybko, z wiatrem bedzie kolo 12..15 m/s. Minalem ladowisko i dalej z glupkowatym usmiechem mknalem wzdluz klifu. Dopiero Wojtek przez radio powiedzial zebym sie tak nie cieszyl bo przy tej wysokosci moge nie doleciec z powrotem pod wiatr na ladowisko. Tak sie tez stalo. Braklo mi jakies 100m i musialem ladowac pomiedzy roznymi krzaczorami i kamieniami. Wybralem sobie alejke o szerokosci 2m i dawaj w dol. Jak na te warunki ladowanie bardzo dobre. Tyle tylko ze skrzydlo totalnie mi sie poplatalo przy ladowaniu wiec troche minelo zanim je zlozylem.


Jak domaszerowalem na ladowisko, oprocz ochrzanu za nieuwzglednienie sily wiatru, dowiedzialem sie ze startujacy przede mna Rafal rozbil sie na duzych glazach i jedzie do szpitala. Na szczescie oprocz obrazen nogi nic mu sie nie stalo. Niestety noga w gipsie i jest juz wylaczony z latania do konca wyjazdu.

Tyle wrazen na dzisiaj :-)

poniedziałek, 24 listopada 2008

Paralotnie: Alicante - dzien drugi

Dzisiaj nie latalismy - zbyt silny wiatr. Dzien uplynal leniwie, tym razem krotki opis ze zdarzen ktorych nie zdazylem opisac wczoraj.


Mianowicie druga grupa pojechala na spora gorke. Wiatr byl jednak tak silny (5m/s) ze wystartowac udalo sie tylko Markowi i Mariuszowi ktorzy lataja najlepiej. Rafal po godzinie staran nie byl w stanie wystartowac przy tak silnym wiatrze, jednak probowal tak wytrwale ze rozdarl skrzydlo w trzech miejscach. Efektem czego sleczeli nad nim wieczorem ze Zbychem klejac je i zszywajac. Markowi loty wyszly jednak swietnie. Uzyskal ponad 650m przewyzszczenia nad szczyt z ktorego startowal. Jak widac warunki pogodowe byly pierwszego dnia bardzo dobre - jesli umialo sie je odpowiednio wykorzystac :-)


Zapomnialem jeszcze dodac, ze latalem wczoraj pierwszy raz z zapasem (spadachronem ratunkowym). Dziwne wrazenie miec taka kilku kilogramowa paczuszke na biodrach z przodu od ktorej moze sporo zalezec - na razie nie planuje jednak go uzywac :-)

niedziela, 23 listopada 2008

Alicante: pierwszy dzien

Rano chmury, o 10 niebieskie niebo. W nocy obudzilem sie o 5am z zimna. Oczywiscie w dzien bardzo cieplo, w nocy bardzo zimno. Dzisiaj ubieram zamiast samych bokserek, spodnie i bluze. Ubieram sie znaczy sie do lozka :)

W kazdym razie na dzien ubranie na cebulke to podstawa, o ile rano bylo kolo 10C, to juz kolo 13 bylo ponad 20, w sloncu spokojnie tshirt - ot taka polska bardzo ciepla wiosna.

Dzien zaczelismy od cwiczenia podstawowych operacji na skrzydle na plazy, meczace ale niezbedne.




Po poludniu pojechalismy na klif. Wysokosc na oko 150m. Cwiczylismy z niego zwykle zloty z kilkoma zakretami i podejsciem do ladowania. Wrazeznia jak zawsze niesamowite, mimo iz to wciaz totalna amatorszczyzna. Lot trwal okolo 3 minut.

Zdjecia:




Nie mamy internetu, wiec jedziemy teraz na maly war-driving, znalezc gdzies w okolicy WiFi - liczymy oczywiscie na slabo zabezpieczone sieci Hiszpanow ;-) Jesli widzisz ten wpis na blogu, znaczy ze znalezlismy parking z dostepem do internetu :)

Do jutra...

sobota, 22 listopada 2008

Alicante: travel

Pobudka po piatej, pociag do Wawy o 655, samolot do Alicante o 1315. Z ciekawostek na Okeciu 50m od terminalu znalezlismy z Marem, bar ktory przeniosl nas do minionej epoki. Cerata na stolikach, tabliczki na drzwiach 'Pomieszczenie Sluzbowe', obsluga ala PRL, metalowe grzejniki. Bar powinien nazywac sie 'Wehikul Czasu'. Maro zapodal flaczki, ja zurek z kielbaska. Pozegnanie z polskoscia.

Poza tym zegnala nas w Polsce zima...


Terminal Etiuda powala swa ciasnota, brakiem infrastruktury, 300 osobami stojacymi w kolejce do checkinu, brakiem tasm na bagaze i ogole tandeta. Na szczescie nasz samolot odlecial, w odroznieniu od lotu do Malagi ktory mial startowac 30 minut wczesniej, poczym juz usadowionych pasazerow, zadnych swoich wakacji przywiezli autobusem z powrotem na terminal (a juz witali sie z gaska...) - cos nie tak z samolotem...

Lot byl srednio dlugi (3,5h) ale nie meczacy. W Alicante kolo 20C (byla 5pm). Wojtek juz czekal na nas, szybka migracja do apartamentow, przydzial skrzydel i do spania, ktorego zaliczylem 10h snu po calym tygodniu niedospania.

Widoki w Alicante jak marzenie:


Co mnie zdziwilo: miasteczko pod Alicante w ktorym mieszkamy wyglada jak przeniesione z filmow Lyncha, zero ludzi, calkiem wymarle, nowe bloki i domy zamkniete na glucho z zasunietymi okiennicami. Wrazenie dziwne. Podobniez spora czesc hiszpanskiego wybrzeza, na ktorym jest pobudowane MASE apartamentowcow wykupionych przez anglikow, niemcow itp wyglada dokladnie tak. Jest oczywiscie pelna ludzi w lipcu i sierpniu, ale teraz pod koniec listopada wyglada ponuro, pusto i smutno. Co drugi blok napisy 'na sprzedaz'. Infrastruktura zamknieta - w niedziele supermarket nieczynny. Wymarle miasto. Zrobie zdjecia.