wtorek, 1 lipca 2008

paralotnie: Lipowa k/ Skrzycznego, Żywiec

W ostatnią niedziele lataliśmy w beskidzie żywieckim w masywie Skrzycznego. Czas dojazdu z Krakowa 1h10m, ale nie próbujcie tego w domu ;) Na miejscu zastaliśmy przyzwoitą górkę (koordynaty GPS z trasą dojazdu na życzenie), zwłaszcza dla wciąż małoopierzonych szmatolataczy jak my. Dużym jej plusem były dwa startowiska, jedno w środku, drugie na szczycie. Minusów kilka: małe pole do lądowania, dookoła sporo pól ze zbożem (lądowanie grozi góralem z widłami) oraz niejaka kapliczka :-)



Aha, no i podejście pod górę, coprawda ścieżką, ale dłuuuuuugą i stromą. W sumie jednak miejsce na zbliżającą końcówke pierwszego etapu szkolenia idealne, a sądze że nawet na start drugiego nada się bardzo dobrze. Z tego co się orientuje łączka na lądowisko jest nawet wydzierżawiona przez jedną ze szkół paralatniowych.

Przekuwając więc wady góry w zalety, zrobiliśmy szkolenie z planowania podejścia do lądowania i wykonywania zakrętów (eSy) przed lądowaniem w celu szybszego wytracenia wysokości. Ze względu na ukształtowanie terenu, mogliśmy bowiem lecieć dużo dalej niż planowanie miejsce przyziemienia, tyle że wtedy musielibyśmy lądować w zbożu... Loty planowaliśmy więc stojąc już na szczycie, uwzględniając kierunek wiatru przy starcie, oraz przy lądowaniu (w obu miejscach stały rękawy pokazujące jak wieje). Brzmi prosto, ale to jak z jazdą samochodem: jak potrafisz, to o tym nie myślisz, ale jeśli pierwszy raz siadasz za kółkiem to nie wiesz co robić. Z paralotnią problem polega na ocenie szybkości własnego ruchu, i to zarówno poziomego jak i pionowego. Odległość od ziemi mocno zaburza percepcje i dla początkujących próby decydowania, czy zrobić jeszcze jedno kółko, czy dwa są bardzo problematyczne. Jeśli dodamy do tego sporą bezwładność paralotni (czyt. duży promień skrętu) oraz ograniczenia terenowe (drzewa, czy wspomniana kapliczkę :) otrzymamy sporą dawkę stresu przy podchodzeniu do lądowania. Lekcja była jednak niezwykle udana, bo wydaje mi sie że tego typu kwestie najlepiej właśnie poznawać w praktyce. Po tym wypadzie nie potrafie ocenić w metrach i stopniach kiedy robić zwrot, ale zdecydowanie bardziej czuje relacje między mną, powietrzem i zbliżającą się ziemią.

Nalot do lądowania - Ola

Oczywiście nie obyło się bez przygód :-) Stoją w którym momencie na szczycie i przygotowując się do kolejnego startu, po sprawdzeniu wszystkich elementów niezbędnych do startu, patrze czy J już wylądował (leciał przede mną), a moim oczom ukazała sie malowniczo 'rozłożona' na drzewach obok kapliczki paralotnia J i małe figurki ludzików biegnące w tamtą stronę.... Eeee WTF!?! Na szczęście nic się nie stało. Znaczy się prawie nic ;) J nie pozwolił mi na opublikowanie swoich zdjęć, ale wylądował w dużych (wys. 2m) krzakach ostrężyn lub innych kolczastych agresorów, tuż przed linią drzew. Oczywiście leciał w krótkiej koszulce i po wyjściu z krzaczorów wyglądał jak rzeźnik. Zadrapania powierzchowne, ale w ilości sztuk kilkudziesięciu dokładnie pokrywały całe jego ręce... Na ten dzień miał już dość. Przyczyna? Wiał mocny wiatr utrudniający całość manewrów (mocny ruch wahadłowy w górę i dół). Podczas ostatniego zwrotu w lewo, będąc blisko drzew J skręcił tak mocno że zachodziło ryzyko przeciągnięcia skrzydła. Odbił więc w prawo, niestety zbyt silno. Tutaj już bezwładność paralotni dała o sobie znać. Kolejnego skrętu nie był w stanie już wykonać, wiatr przydusił go w dół no i lądowanie w zagajniku. O dziwo paralotnia cała, "trochę" ;) tylko splątana (kliknij by powiększyć).



Ja takich przygód nie miałem. Znaczy się khem khem, aż takich ;) Zaliczyłem przy jednym lądowaniu przelot przez rękaw do wskazywania kierunku wiatru (tyczka na 3m, z rękawem o długości 1m) - Jak Boga Kocham, przyciągał mnie jak magnes :-D Oraz przy ostatnim locie (po mnie koniec latania, ze względu na zbyt trudne warunki) gdyby nie radio i podpowiedź żeby jednak ostatni skręt wykonać wcześniej, zdecydowałbym się na jeszcze jeden łuk, co skończyło by się niechybnie wykorzystywaniem mojej wiedzy z zakresu lądowania na drzewach. Naprawde ocena sytuacji wymaga dużego doświadczenia. Bardzo dużego. Przydrzewienie zostawiam więc na następny raz. Mówią bowiem że paralotniarze dzielą się na tych co już wisieli na drzewie i na tych którzy będą wisieli. Aha, i na bardzo małą grupę która aktualnie wisi :-)

W najbliższy weekend możliwe że robimy loty wysokie w Sudetach. Mniam mniam :-D

Brak komentarzy: