niedziela, 22 czerwca 2008

paralotnie: sztuka lądowania na drzewie

Lądowanie na drzewie nie należy do najprostszych, najprzyjemniejszych ale i do najrzadszych. Dlatego wiedza dotycząca bezpiecznego lądowania paralotnią na drzewie należy do informacji, którą każdy z lataczy powinien posiąść.


No więc lądujemy. Teren tragiczny. Wiemy już, że drzewa nie wyminiemy. Czy jest to coś pojedynczego (jak na zdjęciu), czy też cały duży zagajnik bez skrawka polany, warto pamiętać o kilku rzeczach. Przede wszystkim paralotnia ma dużą bezwładność: Każdy manewr zabiera cenne sekundy, co przy prędkości rzędu kilku m/s oznacza często 20m dalej :-) Innymi słowy zapomnijmy o piękny manewrach, gdzie idealnie wlecimy między dwa drzewa lub w krzywą polanke o metr szerszą od paralotni gdzie zakręcimy z dokładnością do centymetrów. To się nie uda. Nie mają więc sensu próby manewrowania jak na parkingu, bo zawiodą na pewno, a na dodatek jeśli zaczepimy kawałkiem skrzydła o drzewo, sytuacja potoczy się błyskawicznie: skrzydło się np. złoży, rozedrze, a my spadniemy z wysokości nastu metrów...

Dlatego kiedy wiemy już że przed nami nieuniknione, podejmujemy błyskawicznie kilka ważnych decyzji:
* lepsze drzewa liściaste bo bardziej elastyczne i lepsza amortyzcja
* lepsze troche większe niż malutkie (musimy się utrzymać!)
* wlatujemy centralnie w środek, tzw. 'na pień' (o tym za chwile)
* celujemy czubek, ale nie za wysoko

W lądowaniu 'na pień' chodzi bowiem o to, żeby skrzydło przeleciało centralnie nad drzewem (my właśnie dobiliśmy do pnia, więc skrzydło u góry mając prędkość wyprzedza nas) i zawinęło się po drugiej stronie całego drzewa. Dzięki temu, na pewno my + skrzydło skutecznie splątamy się na drzewie po obu (!) jego stronach i po prostu zawiśniemy na linkach jak w pajęczynie. Jeśli próbowalibyśmy oblecieć drzewo, lub nie uderzyć w środek, to skrzydło poleci dalej, prawdodpobnie nas wyrwie bo nie mamy czego się chwycić, straci tak czy tak sterowność i poleci w dół, a my po prostu spadniemy za nim. Auć.

Jak już się złapiemy to za wszelką cene chwytamy się grubych konarów lub pnia i nie pozwalamy się wyrwać skrzydłu: co zapewniam Was, będzie próbowało wrednie zrobić. Na nic marzenia że może warto bo je ustabilizujemy. Nie wolno się puścić drzewa. W tej bowiem chwili skrzydło jest nie do opanowania i jeśli nas wyrwie, to po prostu spdadniemy za nim na ziemie z kilku/nastu metrów. Mniam :/

Utrzymaliśmy się. Szybki telefon do przyjaciela, lub GOPRu, a w międzyczasie kilka słów o wyposażeniu: warto ze sobą mieć trzy rzeczy, na wypadek leśniczych niespodzianek:
* telefon, żeby zadzwonić po pomoc.
* nić dentystyczną (sic!)
* małą składaną piłkę do drewna (brzeszczot).

Wyjaśnienie potrzebne jak się domyślam tylko dla nici dentystycznej :-) Mianowicie jest to ogólnie dostępny, tani, bardzo bardzo mały, lekki, zapas wytrzymałej, długiej (30m) liny, z odważnikiem (pudełko) na końcu. Umiejąc schodzić przy pomocy liny do wspinaczki i karabinka (wiwat wspinanie się na ściance!) możemy sobie poradzić w schodzeniu z drzewa: problem polega na tym że nie będziemy brali grubej, ciężkiej liny wspinaczkowej ze sobą na lot, zaś gdy pod drzewo przyjdzie nasz znajomy (telefon :) to przecież nie wrzuci nam jej ot tak sobie na 20m w górę. Tutaj przydatna będzie właśnie nić, która opuszczona (pudełko jako odważnik!) posłuży nam do wciągnięcia liny (lub kanapki jeśli wisieliśmy pół dnia :) do góry, przywiązanej liny. Proste i pomysłowe :)

Jak mówią statystyki ponad połowa wypadków związanych z paralotniami i drzewami związana jest z upadkiem z drzewa po lądowaniu. Warto więc schodzić rozważnie i nie cieszyć się przedwcześnie! Ubezpieczenie też pomaga ;-)

Aha, jak już zejdziemy, to radzę: paralotnie spokojnie można zostawić i iść do domu odpocząć po stresującym lądowaniu (i dać znać partnerowi, że to co za chwilę powiedzą o nas w TV to plotki :-). Zdecydowanie nikt nam nie ukradnie poplątanego kawałka szmaty zawieszonego dość wysoko na drzewie. Co najwyżej orły nam na nią nasrają ;-) Ściągniemy ją następnego dnia. Na spokojnie.

Brak komentarzy: