sobota, 28 czerwca 2008

paralotnie: chmury i trochę o meteorologii

Buaaaa, po dzisiejszym paintballu mam trzy wyk...ste śliwy. Bynajmniej nie dostałem z bliska, ale mieliśmy karabinki które naprawdę mocno strzelały. Kondycja 100% i mam nadzieje że do jutra wytrzyma bez zakwasów, bo jutro jedziemy latać w trochę wyższe góry na południu polski. Planowane więc dłuższe i wyższe loty po raz pierwszy (rzecz jasna dłuższe i wyższe to rzecz względna :). Może nawet z aparatem, więc jeśli dojdzie do szczęśliwego lądowania to się niewątpliwie nimi pochwalę!


No ale miało być o pogodzie i chmurach. Istotnym elementem latania jest, trochę większa niż pozwalająca na zrozumienie pogody po dzienniku, znajomość meteorologii. W ramach kursu są o tym normalne zajęcia. Przede wszystkim warunki muszą być na tyle stabilne i spokojne by pozwalały na bezpieczne latanie. Żadnego więc padającego deszczu (lub śniegu) i co najważniejsze, stabilny oraz raczej słaby (!!!) wiatr. Na tyle słaby że prawie nie opłaca się iść żeglować na wodzie (piszę na wodzie bo są też loty żaglowe na paralotniach). Tym samym te dwa sporty całkiem się fajnie uzupełniają. Słabo wieje: idę latać, mocno: pływać. Wiedza o frontach atmosferycznych, o kształtowaniu się wiatru, o jego kierunkach, o tym kiedy będzie burza, po czym przewidzieć deszcz jest też przydatna :-) Choćby kwestie kształtowania się frontów atmosferycznych czy określenie kierunku wiatru na bazie zmian ciśnienia pozwalają brylować przed telewizorem (jeśli się go ma :) Oczywiście nie jest do końca tak prosto (górale mają +5 pkt do zdolności, reumatycy ze strzykającym kolanem także) i ciężko tak naprawdę przewidzieć cokolwiek dalej niż 1 dzień. Ze zdziwieniem jednak stwierdzam iż próby weryfikacji wiedzy w praktyce sprawiają niezłą frajdę. Choćby zwykłe gapienie się w niebo, próba rozpoznania rodzaju chmur, i określenie za ile mniej więcej może przyjść zmiana frontu i deszcz.

Z tymi chmurami to w ogóle kicha. Dużo rodzajów, odmian, wszystkie do siebie podobne. Na szczęście jeśli idzie o latanie, musimy kojarzyć Cumulusa. To taki fajny twór, białawy (choć nie zawsze), który lubimy oglądać na niebie i odgadywać do czego jest podobny. W paralotniarstwie chmura ta jest o tyle ważna iż to właśnie pod nią występują prądy wstępujące (tzw. noszenia) które pozwalają na nabieranie wysokości. Prądy takie są ukształtowane w formie nieregularnego komina, s†ad konieczność dość ciasnego krążenia w ramach komina tak aby nie wypaść z niego. Podczas zakręcania, skrzydło dużo gwałtowniej traci wysokość. Jeśli więc w warunkach idealnych, lecąc do przodu, opadamy około 1m/s to podczas wykonywania skrętu może to być np. 2m/s lub więcej (zależy od promienia skrętu). Ale jeśli jesteśmy w kominie, pod naszym ukochanym Cumulusem, który ma 4m/s w góre, rachunek jest prosty. Z ciekawostek, w takiej chmurce pada czasami w środku mikro deszcz, który z jednej strony opada grawitacyjnie, ale ruch ten jest kompensowany prądem wstępującym więc opadu nie doświadczamy.

W ramach zmiany warunków pogodowych, czasami większy Cumulus może przekształcić się w większego Cumulonimbusa. Ten przyjaciel jest już niebezpieczny. To typowa chmura burzowa, w środku której noszenia mogą sięgać nawet kilkudziesięciu metrów na sekundę. To wartości jakich nie jesteśmy w stanie skompensować w normalnym locie, ani w kontrolowanym korkociągu. Tym samym grozi nam normalne wessanie w chmurę. Oczywiście pod chmurą, takie potężne prądy nie występują (najczęściej ;), ale dostanie się w powiedzmy komin 10m/s do góry jest zupełnie realne. Zwracam uwagę że to są już wartości naprawdę duże. W ciągu niecałej minuty zyskujemy pół kilometra... Ziemia dosłownie niknie w oczach. Skompensowanie takich 10m/s, wymaga już sporych umiejętności i dlatego jest niezwykle istotnie by kontrolować jaką mamy prędkość wznoszenia się. Wessanie w chmurę może być bardzo niebezpieczne, a w przypadku Cumulonimbusa najczęściej śmiertelne. Dzieje się tak dlatego że warunki atmosferyczne panujące w środku chmury są dalekie od przyjaznych dla nas i paralotni. Deszcz. Bardzo silny, turbulentny wiatr praktycznie uniemożliwiają normalny lot. Na dodatek nic nie widzimy. Dokładamy do tego często lód lub grad i paralotnia szybko zostaje zniszczona lub co najlepiej się nam złoży, pofałduje itd. Aha, jak w głowe dostaniemy sporym lodowym jajkiem to też nie lepiej. Ciężko się lata będąc nieprzytomnym ;-)

No dobra, koniec straszenia, nie zawsze tak przecież musi być :-) Zasadniczo Cumulusy lubimy i wykorzystujemy.

Brak komentarzy: