czwartek, 31 lipca 2008

ENH: podsumowanie festiwalu 2008

Z lekkim opóźnieniem rozpoczynam dodawanie wpisów o tegorocznym festiwalu Era Nowe Horyzonty. Pobyt we Wrocławiu był tak zajmujący i czasochłonny, że nawet pocztę firmową, o zgrozo, sprawdziłem tylko 3 razy ;-) Mrzonki o pracowitym wypełnianiu zawartości bloga w godzinach nocnych, wybiły mi z głowy procenty sumiennie nabywane w klubie festiwalowym. Po powrocie do Krakowa i odpaleniu supermemo angielskiego, miałem bagatela 800 zaległych pozycji (dzisiaj zostało mi już tylko 300 :)


Tegoroczny festiwal był dla mnie zdecydowanie odświeżający, głównie poprzez sporą ilość imprez w Arsenale (pierwszy raz we Wrocławiu festiwal znalazł idealnie dopasowane miejsce na nocną integrację), no i zdecydowanie więcej wolnego czasu :-)

Cytując informacje od organizatorów: Podczas 11 dni zaprezentowano 247 filmów pełnometrażowych, pochodzących z 50 krajów, spośród których ponad 120 tytułów miało polskie premiery oraz 354 filmów krótko i średniometrażowych. Łącznie odbyło się 678 seansów. Festiwal zgromadził 127 000 widzów.

Z moich obserwacji i pilnego śledzenia numerów wydawanych karnetów, oceniam że było niecałe 11000 uczestników z karnetami (czyli mogących wejść na każdy seans i przeważnie będących przez cały czas trwania festiwalu uczestniczących w nim w 100%). Dodatkowo szacuję na kilka (może naście?) tysięcy ludzi którzy uczestniczyli w zabawie przy pomocy biletów i byli przez kilka dni we Wrocławiu. Podane powyżej 127k to raczej maksymalna ilość pobrań biletów którą należy traktować zgodnie z maksymą: małe kłamstwa, duże kłamstwa i statystyka ;-)

Sednem festiwalu są oczywiście pokazy filmów z całego świata, podzielonych na kilka cykli. Z głównych cykli należy wymienić:
* Konkurs - filmy nowe, 'nowo horyzontowe' (czyt: często trudne w odbiorze, ambitne), nie pokazywane jeszcze w Polsce - główna rzecz na festiwalu, ale ostrzegam, czasami mocno niestrawna!
* Panaroma - wybór filmów z całego świata, w miare nowych, koniecznie nagradzanych na międzynarodowych festiwalach filmowych. Trafiają się tutaj prawdziwe perełki (to mój ulubiony cykl). W poprzednich latach mieliśmy okazje oglądać tutaj filmy Pedro Almodovara, François Ozona, Larsa von Triera, Petera Greenawaya, Emira Kusturicy.
* Sezon 2007/2008 - wiadomo, to co w kinach, ale przeważnie starannie wybrane, więc warto odświeżyć kilka rzeczy jeśli przegapiliśmy je w ostatnich miesiącach.
* Konkurs polski - nowe polskie kino. Zazwyczaj ignoruje ten cykl, ale w tym roku 2 razy bardzo pozytywnie się zdziwiłem.
* Nocne szaleństwo - kino niekoniecznie wysokich lotów, koniecznie jednak dające okazje dla silnych przeżyć i pracy przepony. Must to see jak mawia jeden z moich znajomych. Jest to dla mnie fenomen który można zauwazyć tylko w sprzyjających warunkach (festiwal filmowy, młodzi ludzie, piwo, nocna pora, abstrakcyjny humor, europejska mentalność, zrozumienie kina, bogata wiedza filmowa). Warto odwiedzić ten festiwal by móc zobaczyć jak wyglądają reakcje publiczności na takiej projekcji.
* Kino narodowe - pokazywane są dwie lub jedna kinomatografie wybranego kraju (w tym roku była to Nowa Zelandia i Brazylia). Warto zobaczyć jak myślą, czują i tworzą ludzie z antypodów.
* Inne, więcej na stronach festiwalu :)

Jak widać jest tego tak dużo, że widz jest w stanie obejrzeć maksymalnie 2 cykle (jeśli chciałby je wyczerpać) z dostępnych kilkunastu. Strategie pobytu festiwalowego są więc niezliczone, a biorąc pod uwagę że filmy są powtarzane 2 do 3 razy, problem komiwojażera to pestka w porównaniu z tym co trzeba zrobić by zaplanować sobie idealny grafik. Z kilku mniej lub bardziej śmiesznych propozycji na spędzenie festiwalu wymienie:
* zapaleńca: idzie na wszystkie pokazy jakie człowiek da rade zaliczyć (52 w tym roku), spędzając każdą wolną chwilę pomiędzy filmami na optymalizacje grafika.
* luzaka: kupuje karnet i idzie na 2 filmy, reszte czasu spędzając na innych aktywnościach (czyt: piwo).
* wąskohoryzontowca: wybiera jeden cykl, ale oglada każdy film w nim dwa razy.
* totolotka: losuje filmy na które chodzi.
* chorągiewka: patrzy gdzie są najdłuższe kolejki w Heliosie (największy obiekt festiwalowy z 9 salami obok siebie) i tam staje.
* wolnotariusza: zgłasza się do pomocy myśląc że na karnet pracownika zobaczy przynajmniej kilka filmów, po czym cały festiwal spędza pilnując tabunów ludzi na sali kinowej którą się opiekuje.
* integratora: integruje się z ludźmi tak silnie, że spóźnia się na każdy seans i w konsekwencji nie udaje mu się wejść (ilość miejsc jest ograniczona, a siłą rzeczy ludzie wybierają te najciekawsze w miare spójnie) na główne filmy, lądując na pozycjach niszowych. Integratora warto mieć w paczce znajomych bo często wie, na co szkoda tracić czasu :)
* słuchacza: słucha o czym ludzie dobrze mówią i na to idzie.
* pytacza: aktywna wersja słuchacza, przed każdą porą wyświetleń (filmy są wyświetlane o 10, 13, 16, 19 i 22) pyta wszystkich dookoła co dobrego widzieli i na bazie tego wybiera co zobaczyć.

Moja tegoroczna strategia to 50% zapaleńca, 20% luzaka, 20% pytacza i 10% chorągiewki. Działa, choć rok temu miałem 100% zapaleńca (minus praca :).

To tyle w skrócie, następny post już niedługo a w nim krótkie podsumowanie tego co widziałem na festiwalu.

sobota, 12 lipca 2008

paralotnie: chmury, wiatr i siniaki

Dzisiaj pogoda dała się we znaki. Wiał zdecydowanie za silny wiatr, wynikiem czego udało mi się wykonać tylko półtora lotu. Znaczy jeden pełen, a drugi to oczywiście typowy fuck-up startowy przy próbie startu alpejką (trudne trudne, kali wciaż słabo umieć). Ale pełen lot miał dla mnie zdumiewający start. Był to bowiem dosłownie start z miejsca, ala helikopter. Zdążyłem tylko podnieść skrzydło, nie wykonałem ani jednego kroku (bardzo silny wiatr trzymał mnie w miejscu), i jak tylko ustawiłem je w pełnej pozycji po prostu podniosło mnie pionowo z ziemi. Eeeee WTF?

Przytomność umysłu (czyt. wrzaski instruktora) pozwoliła na natychmiastowe odpuszczenie taśm i przejście do lotu poziomego bez przeciągnięcia skrzydła lub innych manewrów które lubie wykonywać ;-) Reszta lotu smaczna i miła, trochę huśtało, ale już coraz lepiej idzie mi z lądowaniem w takich warunkach. Niestety wiatr wiał coraz silniej i drugi lot, a raczej jego próba, skończyła się porażką. Dalej nie próbowałem w trosce o moje cztery litery i poszedłem na łąkę ćwiczyć starty alpejskie na sucho. Nawet jednak to nie trwało zbyt długo, ze względu na rosnącą siłe wiatru. Pogoda zasadniczo daje w dupe. Albo wieje ze złej strony, albo za silno. No i jak tu latać? Mogłem iśc na żagle. Paralotnie czasami potrafią drażnić człowieka... A miały być loty jak Ola na zdjęciu:



No nic, przynajmniej zidetyfikowałem przyczynę siniaków które okresowo mam na ramionach. Jestem typ który siniaki ma od święta, więc ciekawiło mnie to, co też przez sen robię i po jakich balkonach łażę - nic innego racjonalnego do głowy mi nie przychodziło.. Dziś już wiem. To od taśm przy niektórych startach, jak Cię pociągnie z założonymi na bicepsy taśmami, to potem masz fioloteowo-sinych przyjaciół.

Z innych tematów, pod linkiem galeria fajnych chmurek, pod którymi może kiedyś gdzieś tam jak umiejętności pozwolą, niżej podpisany szmatolatacz ma zamiar kręcić ósemki.

Do końca kursu zostało mi na oko jeden lub maks dwa wypady. W sierpniu i wrześniu planuje zrobić loty żaglowe i termiczne we Włoszech bądź Słowenii, a od dzisiaj rozpoczynam formalnie 2tyg urlopu i za kilka dni zmykam do Wrocławia na ENH08.

niedziela, 6 lipca 2008

ENH: Era Nowe Horyzonty, Wrocław 17-27 lipca 2008

Dużymi krokami zbliża się coroczne smakowanie kina troche bardziej ambitnego niż zwykła zastawa stołowa rodem z Hollywood. Wrocław już po raz trzeci otworzy swoje podwoje dla kilkunastu tysięcy ludzi którzy przyjadą na festiwal (moje szacunki) przynajmniej na jeden dzień - stałych bywalców sądze że może być kilka tysięcy. Ja jak co roku wyposażony w karnet oraz przećwiczony tyłek (tydzień temu zaprawa w postaci jazdy konnej :) mam zamiar spędzić tam zakręcone filmowe 11 dni.
Komplet informacji znajdziemy na stronach festiwalu, więc streszcze tutaj tylko najważniejsze fakty, w pigułce dla leniwych. Podstawą festiwalu jest konkurs, czyli 16 pozycji długometrażowych nie wyświetlanych do tej pory w polsce. Pozycji mocno reprezentowanych i często nagradzanych na innych festiwalach. Co ważne konkurs wygrywa film na bazie głosów publiczności. Żadnych tam napuszonych jury. To my głosujemy!

Oprócz konkursu festiwal tworzy jeszcze kilkanaście innych cykli bynajmniej nie krótszych a często dłuższych, w sumie bowiem na festiwalu jest średnio wyświetlanych kilkaset filmów. Kilkanaście sal kinowych, 5 a czasem sześć seansów dziennie we wszystkich kinach daje kosmiczną ilość pozycji z których można wybierać. Z cykli które warto wymienić to panorama kina współczesnego gdzie prezentowane są często prawdziwe perełki z zagranicy. Co roku jest też cykl poświęcony kinomatografii danego kraju: w tym roku nowa zelandia oraz brazylia. Krótka forma też ma swój cykl, więc i dla jej miłośników zapowiada się ciekawa uczta. Suma sumarum ENH jest to IMHO najważniejsze filmowe wydarzenie w Polsce.

Tegoroczny plakat zdecydowanie przypadł mi do gustu, już się cieszę na koszulki i gadżety oraz duuuże plakaty do domu. Przy ostatniej przeprowadzce zginęły mi niestety poprzednie ENH oraz te z Łodzi :/
Jeśli zaś idzie o mnie, to pomimo tego że program festiwalu został już ogłoszony, dokładny wybór pozycji które oglądne zostawiam na festiwal. Dlaczego? Z kilku powodów. Przede wszystkim mozolne układanie grafiku nie jest banalne - ciężko wybrać te max 50 filmów z dostępnych kilkuset. Ponieważ prawie każdy film jest wyświetlany przynajmniej dwa razy, tworzy to bardzo smaczną łamigówke, jak tu ułożyć swój plan by pogodzić swoje oczekiwania z rzeczywistością. Kluczem do tego jest o dziwo papierowa wersja programu, system specjalnych oznaczeń (opracowałem swój mozolnie na poprzednich edycjach festiwalu) i pieczołowite nanoszenie znaczków na papier w kilku przebiegach ;) Brzmi skomplikowanie, wiec może powiem jaki jest inny istotny element dla którego planowanie należy odroczyć w czasie: Mase dobrych filmów zaistnieje na naszym horyzoncie dopiero w toku festiwalowych rozmów, czytania gazetki, nocnych dyskusji i polecania filmów przez innych. Oczywiście metoda kierowania się na kolejki do sal też jest całkiem efektywna. Zwłaszcza w Heliosie, gdzie można szybko zobaczyc na co walą tłumy :) Tym samym program drukuje, ale konkretne filmy wybieram dopiero we Wrocku.

No może powiem tylko że jak zawsze nastawiam się na niektóre cykle:
* nocne szaleństwo (mój best of the bests)
* panorame kina współczesnego (mój drugi ulubiony cykl)
* konkurs (sporo, choć nie wszystko, snuje olewam)
* filmy polskie (skromnie, no ale jakiś kanon spróbuje wymęczyć) zaś wolne przebiegi przeznacze prawdodpobnie na kino nowozelandzkie i brazylijskie. Oczywiście nie dam rady obejrzeć wszystkiego, ale katalog plus notatki pozwoli mi potem w krakowskim arsie lub pod baranami dooglądać niektóre pozycje. A te rzadsze, no cóż, coś się wymyśli w dobie ebaya, allegro a w ostateczności the pirate bay ;)

Oczywiście podczas festiwalu będę starał się spisywać moje wypociny (jak co roku pewnie będzie upał, i z głowy słowa leją mi się wtedy pomiędzy strugami potu) na niniejszym blogu. Po co to robię? Po to żebym mógł potem wrócić do tych wspomnień i przypomnieć sobie to wszystko. A jeśli komuś sposoba się film, który polecam i dzieki temu co tu przeczyta obejrzy go z przyjemnością... to pozostaje mi się tylko uśmiechnąć.

Co innego podczas tego festiwalu? Jade sam, więc czasu będzie troche więcej - to raz, zwłaszcza że praca dokładnie zaplanowana i zamknięta wcześniej, nie powinna mi przeszkadzać (puk puk puk). Dwa że zamierzam dużo bardziej uczestniczyć w pozafilmowych wydarzeniach, ze szczególnym nastawieniem na koncerty i imprezy wieczorne. Mam nadzieje że uda się to pogodzić z cyklem 'Nocne Szaleństwo'. A po trzecie... powiem później :-)

wtorek, 1 lipca 2008

paralotnie: Lipowa k/ Skrzycznego, Żywiec

W ostatnią niedziele lataliśmy w beskidzie żywieckim w masywie Skrzycznego. Czas dojazdu z Krakowa 1h10m, ale nie próbujcie tego w domu ;) Na miejscu zastaliśmy przyzwoitą górkę (koordynaty GPS z trasą dojazdu na życzenie), zwłaszcza dla wciąż małoopierzonych szmatolataczy jak my. Dużym jej plusem były dwa startowiska, jedno w środku, drugie na szczycie. Minusów kilka: małe pole do lądowania, dookoła sporo pól ze zbożem (lądowanie grozi góralem z widłami) oraz niejaka kapliczka :-)



Aha, no i podejście pod górę, coprawda ścieżką, ale dłuuuuuugą i stromą. W sumie jednak miejsce na zbliżającą końcówke pierwszego etapu szkolenia idealne, a sądze że nawet na start drugiego nada się bardzo dobrze. Z tego co się orientuje łączka na lądowisko jest nawet wydzierżawiona przez jedną ze szkół paralatniowych.

Przekuwając więc wady góry w zalety, zrobiliśmy szkolenie z planowania podejścia do lądowania i wykonywania zakrętów (eSy) przed lądowaniem w celu szybszego wytracenia wysokości. Ze względu na ukształtowanie terenu, mogliśmy bowiem lecieć dużo dalej niż planowanie miejsce przyziemienia, tyle że wtedy musielibyśmy lądować w zbożu... Loty planowaliśmy więc stojąc już na szczycie, uwzględniając kierunek wiatru przy starcie, oraz przy lądowaniu (w obu miejscach stały rękawy pokazujące jak wieje). Brzmi prosto, ale to jak z jazdą samochodem: jak potrafisz, to o tym nie myślisz, ale jeśli pierwszy raz siadasz za kółkiem to nie wiesz co robić. Z paralotnią problem polega na ocenie szybkości własnego ruchu, i to zarówno poziomego jak i pionowego. Odległość od ziemi mocno zaburza percepcje i dla początkujących próby decydowania, czy zrobić jeszcze jedno kółko, czy dwa są bardzo problematyczne. Jeśli dodamy do tego sporą bezwładność paralotni (czyt. duży promień skrętu) oraz ograniczenia terenowe (drzewa, czy wspomniana kapliczkę :) otrzymamy sporą dawkę stresu przy podchodzeniu do lądowania. Lekcja była jednak niezwykle udana, bo wydaje mi sie że tego typu kwestie najlepiej właśnie poznawać w praktyce. Po tym wypadzie nie potrafie ocenić w metrach i stopniach kiedy robić zwrot, ale zdecydowanie bardziej czuje relacje między mną, powietrzem i zbliżającą się ziemią.

Nalot do lądowania - Ola

Oczywiście nie obyło się bez przygód :-) Stoją w którym momencie na szczycie i przygotowując się do kolejnego startu, po sprawdzeniu wszystkich elementów niezbędnych do startu, patrze czy J już wylądował (leciał przede mną), a moim oczom ukazała sie malowniczo 'rozłożona' na drzewach obok kapliczki paralotnia J i małe figurki ludzików biegnące w tamtą stronę.... Eeee WTF!?! Na szczęście nic się nie stało. Znaczy się prawie nic ;) J nie pozwolił mi na opublikowanie swoich zdjęć, ale wylądował w dużych (wys. 2m) krzakach ostrężyn lub innych kolczastych agresorów, tuż przed linią drzew. Oczywiście leciał w krótkiej koszulce i po wyjściu z krzaczorów wyglądał jak rzeźnik. Zadrapania powierzchowne, ale w ilości sztuk kilkudziesięciu dokładnie pokrywały całe jego ręce... Na ten dzień miał już dość. Przyczyna? Wiał mocny wiatr utrudniający całość manewrów (mocny ruch wahadłowy w górę i dół). Podczas ostatniego zwrotu w lewo, będąc blisko drzew J skręcił tak mocno że zachodziło ryzyko przeciągnięcia skrzydła. Odbił więc w prawo, niestety zbyt silno. Tutaj już bezwładność paralotni dała o sobie znać. Kolejnego skrętu nie był w stanie już wykonać, wiatr przydusił go w dół no i lądowanie w zagajniku. O dziwo paralotnia cała, "trochę" ;) tylko splątana (kliknij by powiększyć).



Ja takich przygód nie miałem. Znaczy się khem khem, aż takich ;) Zaliczyłem przy jednym lądowaniu przelot przez rękaw do wskazywania kierunku wiatru (tyczka na 3m, z rękawem o długości 1m) - Jak Boga Kocham, przyciągał mnie jak magnes :-D Oraz przy ostatnim locie (po mnie koniec latania, ze względu na zbyt trudne warunki) gdyby nie radio i podpowiedź żeby jednak ostatni skręt wykonać wcześniej, zdecydowałbym się na jeszcze jeden łuk, co skończyło by się niechybnie wykorzystywaniem mojej wiedzy z zakresu lądowania na drzewach. Naprawde ocena sytuacji wymaga dużego doświadczenia. Bardzo dużego. Przydrzewienie zostawiam więc na następny raz. Mówią bowiem że paralotniarze dzielą się na tych co już wisieli na drzewie i na tych którzy będą wisieli. Aha, i na bardzo małą grupę która aktualnie wisi :-)

W najbliższy weekend możliwe że robimy loty wysokie w Sudetach. Mniam mniam :-D