piątek, 12 czerwca 2009

paralotnie: Słowenia, micro cross-country: Ajdovscina

Dzisiaj nauczyłem się robić przeloty. Czy może inaczej, do nauki to jeszcze dłuuuuuuuga droga, ale dzisiaj udało mi się zrobić pierwszy przelot. Co to takiego? Ano lecisz na odległość, przeważnie tak daleko jak tylko się uda. Wiesz skąd startujesz, wiesz ile masz czasu (przeważnie pare godzin). Ale gdzie dolecisz? Ile to potrwa? Gdzie wylądujesz? Kiedy po Ciebie przyjądą? To wszystko to niewiadome.


I to jest zajebista zabawa. Musisz zaplanować sobie wszystkie elementy lotu. Jak wieje wiatr. I to nie tylko w momencie startu i na jednej górce. Co się będzie działo w ciągu dnia. Jesteś blisko morza: co z bryzą morską popołudniu? Wymijasz pasmo gór: czy aby nie od zawietrznej? Wlatujesz nad potężny las: Czy dolecisz do drugiego końca by mieć gdzie wylądować? Miasto po drodzę: Ominąć czy przeskoczyć... Setki takich pytań. Setki decyzji w powietrzu. I cały czas zmieniający się krajobraz. Lecisz coraz dalej. Tam już nie byłem. Co teraz? Gdzie dalej? Kolejny komin? A siku??? mamooooo ja już naprawde musze siku, jestem w powietrzu 5h i mam serdecznie dość.


Anyway, zabawa zajebista. Myślenie dot. taktyki przelotu cały czas rozgrzewa szare komórki. A kilometry lecą... Dziś doleciałem, a właściwie przeleciałem za miasto o wdzięcznej i ładnie brzmiącej nazwie: Ajdovścina. A mógłbym dalej, tylko wciąż się ucze. Na własnych błędach. Następnym razem będzie lepiej.

Brak komentarzy: