piątek, 12 czerwca 2009

paralotnie: Słowenia, kominy pod podstawe chmur

Słowenia zawsze daje polatać. Maksymalnie. Dzisiaj wykręciłem swój rekord życiowy, niecałe 2,5km npm. Czyli prawie dwa kilometry ponad punkt startu. W górze z jednej strony widać Triest i Adriatyk a z drugiej Alpy. Widać potężny szmat Ziemi. Bardzo fajne jest wrażenie gdy zyskujesz wysokość a kolejne elementy (np. góry) wyłaniają sie zza horyzontu (lub wcześniejszych gór). Więcej i więcej i więcej. Niby jesteś w tym samym miejscu a świat odsłania Ci się coraz bardziej.


Niestety na tym locie u góry powietrze było niespokojne. Wymagało cały czas aktywnego pilotażu i utrzymywaniu stabilnego skrzydła. Nie byłem więc w stanie zrobić zdjęć, zwłaszcza że kręciłem też słabiutkie kominy i nie chciałem stracić noszenia. Zdjęcia na poście są z niższego pułapu. Nie oddają tym samym wrażnia które miałem gdy dokręciłem pod podstawę chmur. Chmury, nawet jeśli są to bowiem Cumulusy (pierzaste baranki) wszystkie mają spód na tej samej wysokości (plus minus kilkadziesiąt metrów). Oczywiście punkt ten w ciągu dnia się zmienia, ale na danym, dość rozległym terenie, jest dla nich ten sam. Wynika to bowiem z tzw. Punktu Rosy, czyli granicy powyżej której następuję kondensacja wznoszącego się powietrza z parą wodną i powstają chmury. Anyway, ja nie o tym miałem. Dolot do podstawy chmur (w wyniku pracowicie wyżebranej wysokości) daje wrażenie przebywania w wysokim, rozległym pomieszczeniu, ale z oczami raptem kilka centymetrów tuż pod sufitem. Wszędzie daleko i rozlegle. Coś jakby położyć się w potężnej sali na podłodze, przyłożyc twarz i oko do ziemi i popatrzyć na drugi koniec pomieszczenia. Podobnie tylko na odwrót :-)


A w ogóle chmurki nasze ładne, nawet jeśli z Ziemi wyglądają na ładne białe krzaczki, w bliskim kontakcie traca na uroku osobistym. Juz nie ma pieknie. Pół biędy jeśli to akurat strzępek który się rozpada. Ale jeśli jest to jakiś większy Cumulus, to jest szary, wręcz brudny, chłodny (na wysokości Punktu Rosy zawsze jest zimno :-) i na dodatek wieje i trzęsie dupsko jak na kolejce w wesołym miasteczku. Szacun dla natury. No ale wysokość cennie zdobyta: bezcenna. Moja pomarańczka w spokojnym powietrzu każdy kilometr w góre premiuje zwiększonym o 9km zasięgu dolotu (tzw. doskonałość 9). Śliczniutka, milutka i w ogóle uparcie broni mojego życia :-)


P.S. Z przykrością stwierdzam że ostatnia płyta Depeche Mode: Sounds of the Universa jest kichowata. Odsłuchałem ją już dwa razy i dupa :-((( Dam jej jeszcze 3 szanse, ale coś mi się widzi że jakowyś spadek formy chłopcy zaliczyli.

Brak komentarzy: