niedziela, 14 czerwca 2009

paralotnie: Rumunia i Słowenia, podsumowanie

No więc wróciłem. Cały i zdrowy. Nie licząc przeziębienia i kataru godnego trąby słonia :-) Wszystko co miałem opisać opisałem. Zdjęcia przerobiłem, do postów przypisałem, a ich potężną porcje umieściłem także na swojej picasie, jeśli ktoś nie chce czytać tylko woli oglądać: zapraszam tutaj (koniecznie w trybie full screen!!!).


Bogatszy o mase doświadczeń, kopę wrażeń, piątke nowych przyjaciół, trzy i pół giga zdjęć (do przerobienia), zero kleszczy (co się okazało po sprawdzeniu w wannie :), kilka tysięcy kilometrów przejechanych po Europie, nowe umiejętności w powietrzu i dziesiątki innych rzeczy. Na całym wyjeździe kompa włączyłem...tu werble... 3 razy.... aż sobie sam się dziwie... czas zmian :-) Obżarłem się za to rumuńskich specjałów: sera i słoniny :-)


Po wypadzie byłem maksymalnie wypruty, tak samo jak po całym dniu latania na zdjęciu powyżej, więc po kąpieli (ten tego, 10 dni bez wanny :) padłem do łóżka, na solidne dwanaście godzine snu. A od nastepnego dnia szybki skok w wir zaległej pracy (setki maili), wspinaczki (wszystkie kontuzje w pełni zaleczone, mieśnie wypoczęte i hipertroficznie żądne nowych doznań ;-) oraz nocnego życia miejskiego :-)

Rumunia piękna i śliczna. Chyba to widać...



Tymczasem Dobranoc. Pchły na noc. Karaluchy, pod poduchy :-)

2 komentarze:

K. pisze...

piękne zdjęcia :)

nie wiem czy będę kontynuować opowiadanie, nie mam weny, nie mam nastroju. wszystko zniknęło...

K. pisze...

wspinałam się kiedyś, ale tylko na halach ;)

a co do opowiadania to nie zakończyło się ono dobrze.