Spostrzegam na przystanku, że nie mam swoich okularów przeciwsłonecznych. Jedna kieszeń. Druga kieszeń? No tak... tuż po wylądowaniu zdjąłem kask i przyczepiałem je do uprzęży... Musiałem je zgubić wtedy lub ewentualnie po drodzę. Zostawiam więc wszystko na ziemi i powoli wracam do miejsca lądowania. Czy też raczej do miejsca, w którym wydaje mi się, że kilka minut temu lądowałem. Po drodze uważnie rozglądam sie dookoła. Nic. Wracam do góry idąc 10m z lewej. Dalej nic, idę w dół 10m z drugiej strony. Dalej nic. Patrzę w promieniu 30m dookoła prawdopodbnego miejsca lądowania. Jak nie było tak nie ma. W tym momencie zaczynam już wątpić w swoją pamięć. Czy na pewno wylądowałem tutaj? A moze kawałek dalej? Trawa wysoka, okulary małe. FUCK. 500zl do piachu.
W tym momencie podpowiedź przez radio z góry: Szukasz czegoś? A miałeś włączonego GPS? EUREKA. No tak, tuż po wylądowaniu wyłączałem go. Tym samym mogę sprawdzić dokładnie gdzie wylądowałem. Odpalam moją zabawkę i zasuwam jak po sznurku do tego miejsca. Rzeczywiście jest kilkanaście metrów od miejsca w którym mi sie wydawało ze przyziemiłem. Zmysł przestrzenny jak nie przymierzając kobieta podczas PMS (khy khy :) Szukam ale ..... dalej nie ma. OK, w takim razie musiały mi wypaść po drodze od lądowania do miejsca gdzie teraz leży mój pomarańczowy kalafior. Ide więc jak po sznurku z GPS w łapce, pewny że musze się na nie natknąć. Eeee, dalej nie ma? WTF nie ma szans. Leciałem na pewno w okularach. Na pewno je zdjąłem tuż po wylądowaniu. Na pewno nie mam ich też na nosie :-) GPS nie kłamie. Wnioski Watsonie? Musiały wpaść do skrzydła podczas zwijania go w kalafior. Rozkładam skrzydło, a tam w jednej komorze grzecznie czekają na mnie moje okularki :-)
Gdyby nie GPS, szwendałbym sie po tej łące jak pies pasterski pewnie do rana. Tak, miałem pewność, że dokładnie ją sprawdziłem i mogłem skupić się na szukaniu innej przyczyny: tu skrzydła. Swoją droga to już druga rzecz którą gubię w ten sposób. W Maroku, do jednej z komór wpadł mi IPOD przy pakowaniu :-)
Tak sobie jeszcze teraz myśle, zbaczając troche z lotniczych tematów, ze coraz więcej naszych elektronicznych zabawek, czy nawet odzieży posiada różnego rodzaju elektronikę. Czy trudno sobie wyobrazić niedaleką przyszłość, gdzie każda nasza rzecz ma element RFID pozwalający na unikalna (w skali globu) identyfikację co to jest, a dokładniej nawet jaki to konkretny egzemplarz (np. że mój). Już teraz większość sprzedawanych przedmiotów ma RFID po to by nie dalo sie ich ukraść ze sklepu czy by szybciej dokonać sprzedaży przy kasie. Pomyślmy wiec nad wizją przyszłości... Mamy wszystko co posiadamy przy sobie (i na sobie) wyposażone w RFID. Dodatkowo, nasz powiedzmy naszyjnik, poza pochodzeniem z topowego francuskiego domu mody, jest wyposażony w GPS oraz stale kontroluje obecność wszystkich naszych cennych fantów (łącznie z odróżnieniem skarpetki lewej i prawej, wszak skarpetki też śledzimy, prawda? ;-). W międzyczasie na mikrodysku zapisuje każdy nasz ruch w przestrzeni (GPS), czy to do kibelka, czy do kochanki, tak że zgubiony parasol bez problemu odnajdzie wspominając np. że ostatnio widział go 30 minut temu na rogu Jana i Tomasza gdy wysiadałem z taxowki. Lepiej, zacznie piszczeć w chwili gdy oddalę się od parasola ponad 10m... Daję tej wizji 10 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz