Po Drużniku zostaliśmy dalej w teatrze by obejrzeć coś co wg opisu zapowiadało się na ładne zdjęcia z gór. Tak więc krzesełka w teatrze dalej gniotły nas w tyłki :) tym razem na blisko 9 letniej już koprodukcji przy polskim udziale.
Film opowiada historie na krańcu świata: w odległej Kirgizji, czy może kirgistanie? Końcówka lat 30, w zabitym dechami krańcu Rosji, gdzie jak powiedzieli, dalej to już tylko Chiny. Z kilku miejsc w Europie przybywa tam grupka ludzi, emigrantów chcących zbudować nowe życie i nowy ład na bazie komunistycznych idei, wolności i równości. Niestety budzący się totalitarny potwór Stalinowskiej Rosji krzyżuje te plany. Widzimy przez pryzmat Małej Vilmy, tytułowej bohaterki, jak radość i beztroska zmienia się w zdziwienie, zwątpienie, strach, przerażenie i niestety w wielu miejscach zagłade. Stalinowski walec przejeżdża bez litości przez, niestety należy powiedzieć, naiwnych idealistów z Europy.
Całość pokazana z perspektywy dziecka, pozbawionego dzieciństwa, ze zbyt wcześnie postawionymi problemami, smutkiem i katastrofą. Mała vilma w ogóle świetnie gra. Pełna kopia swojej Matki - niezłe aktorstwo jak na taki wiek. Film jest mocno emcjonalny i nie trzeba być Polakiem czy Węgrem by to czuć. Jest sporo wyciskających łez z oczu scen. Stopniowe dozowanie cierpienia mocno przestawia widza w stan wzruszenia i smutku. Jeśli ktoś lubi się rozczulać, albo oglądac tzw. wyciskające łzy z oczu sceny: na pewno znajdzie tu coś dla siebie.
Niestety gra aktorska pozostawia dużo do życzenia. Zwłaszcza role hiszpan w polskim wydaniu... feeee. Tego się nie kupuje... Jednak przymykając na to oko, skupiając się na scenariuszu oraz na przepięknych widokach, można filmem się cieszyć. I to pomimo jego ponurego wydźwięku. Dla mnie krajobrazy były miodzio. A ile tam było (i jest na pewno nadal!!!) miejsc do latania, no po prostu dziewczy raj dla paralotniarstwa ;-)
Moja ocena: 2.3 - z dużym ładunkiem emocji oraz ładnymi zdjęciami, polecam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz