Anyway, udało się. W powietrzu woziłem dupe koło 2h, robiąc dalekie wycieczki po paśmie gór. W końcu jednak zmarzłem na tyle, iż stwierdziłem, że czas najwyższy na lądowanie. Nad lądowisko dolecialem ze sporym zapasem, jednak ze względu na niestabilną sytuacje w powietrzu (nielaminarny wiatr, silne podmychy, resztki termiki), nie odważyłem się robić żadnych ćwiczeń figur. Wytracałem więc grzecznie wysokość planując podejście, które w miare zbliżania się do ziemi nie rysowało się różowo.
Problemem był bardzo silny wiatr na lądowisku, dochodzący w porywach do około 10m/s. Jest to wartość równa prędkości paralotni (zwłaszcza przy moim niedoważonym skrzydle), co oznacza, że lądując pod wiatr, będę praktycznie stał w miejscu. Lądowanie z wiatrem byłoby tutaj bardzo złym pomysłem, gdyż wtedy dotykałbym ziemi z prędkością 20m/s = 10m/s wiatr + 10m/s prędkości paralotni = ponad 70km/h - gwarantuje połamanie nóg. Musiałem więc trochę inaczej podejść do sprawy.
Pomimo że lądowisko pod Lijakiem jest spore, to jest z dwóch stron ograniczone liniami wysokiego napięcia, z trzeciej drogą, a z czwartej polami uprawnymi - mamy więc dość silne zero-jedynkowe granice gdzie można lądować - zwłaszcza jeśli chodzi o druty :)
Przy takim wietrze, strategia lądowania rozpoczyna się od wytracania nadmiaru wysokości po stronie nawietrznej lądowiska. Powinienem to robić do momentu gdy będę znajde się na bardzo niskim pułapie (około 30m). Wytracanie polega na robieniu w miare ciasnych ósemek, plecami do lądowiska, z zakrętami w strone wiatru, około 50m od nawietrznej krawędzi płyty. Gdy zszedłem na owe 30m, zamiast ósemki zrobiłem pełen zwrot o 180 stopni i błyskawicznie (bo z wiatrem) przeleciałem w ciągu dosłownie kilku sekund (4?) nad lądowiskiem w strone jego zawietrznej. Wtedy wykonałem drugi zwrot o 180 stopni, kilkanaście metrów przed linią wysokiego napięcia, i następnie rozpocząłem już pod wiatr powolne, praktycznie w miejscu (10-10=0m/s) zejście do ziemi.
Problemem są tutaj dwa krytyczne elementy:
1. wybranie momentu na przedostatni zwrot i przelot z wiatrem nad lądowiskiem do finalnego podejścia: nie może to być za nisko, bo nie zdąże ustawić się pod wiatr, nie może też być za wysoko.
2. wykonanie finalnego zwrotu w odowienim momencie, tak by nie zwiało mnie poza lądowisko (tu druty), a jednocześnie bym zmieścił się na lądowisku na ostatnim podejściu.
Całość utrudnia fakt że pod wiatr praktycznie stoje w miejscu (w stosunku do ziemi, bo w stosunku do otaczającego mnie powietrza cały czas utrzymuje swoje 10m/s), zaś z wiatrem zasuwam jakbym miał silniczek w dupie. Innymi słowy każdy manewr skręcania jest bardzo utrudniony, ze względu na to iż w zależności od tego czy poruszam się z wiatrem czy pod wiatr bardzo różnie zmieniam swoją pozycje w stosunku do ziemie. Moja prędkość (w stosunku do ziemi) waha się bowiem w przedziale (0..70km/h) w zależności od kierunku w stosunku do wiatru. Ma to oczywiście kolosalne znaczenie, w którym miejscu jestem kilka sekund później. Przykładowo spóźnienie manweru o powiedzmy 5 sekund, oznacza że jestem 100m dalej :)
Finalne kilkanaście metrów zejścia do ziemi, na ostatniej prostej po zwrocie, robiłem prawie pionowo w dół, a wręcz chyba cofnęło mnie o metr do tyłu - miałem jednak margines bezpieczeństwa z tyłu więc wszystko ładnie się udało. Plusem był fakt ,iż dzięki dużej prędkości wiatru takie przyziemienie jest bardzo delikatne, wręcz pieszczotliwe przywitanie z ziemią. Po przyzieminiu natychmiastowy obrót, zrzucenie skrzydła na ziemie i szybka ucieczka z miejsca przestępstwa, gdyż nademną podchodzą kolejni piloci do lądowania, zmagajac się jak ja z silnym wiatrem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz