wtorek, 30 grudnia 2008

paralotnie: strach

Czasami w rozmowach o lataniu słyszę pytanio-stwierdzenie: A nie boisz sie? Ja to bym się jednak bał/a.


Moja odpowiedź jest prosta i od dawna taka sama: boję się. Co nie przeszkadza mi jednak latać. Strach jest złym doradcą. Nic z tego że potrafi głośno wiercić dziurę w brzuchu (czy raczej uchu :).

Sklasyfikowałbym rodzaje strachu, tak jak ja go widzę, dzieląc go na trzy odmiany:
1. natychmiastową - odczuwaną podczas czynności - IMHO najmniej szkodliwą i najłatwiejszą do zwalczenia.
2. analityczną - spokojnie podgryzającą nas w chwilach namysłu - ta potrafi dać w kość najbardziej.
3. decyzyjną - odczuwaną przed podjęciem trudnej decyzji, manewru, gdzie jest zapas czasu na pomyślenie - tutaj odwaga, brawura i głupota pozwalają czasami radzić z takim strachem (lub dzielnie zasilać szeregi uczestników konkursu o nagrodę darwina ;)

Przy lataniu z natychmiastową odmianą strachu sprawa jest bardziej niż prosta: nie masz czasu na strach. Co najwyżej na szybkie wyplucie przekleństwa w chwili przerażenia (a to się skrzydło złoży, a to zawieje, a to wykonasz źle manewr). Po ultra krótkiej inwektywie zostaje już miejsce tylko na same reakcje. Nigdy nie zdarzyła mi się w powietrzu tak długa chwila komfortu bym mógł świadomie pomyśleć 'O JEJKU, ALE SIĘ BOJE'. Raczej wygląda to tak: "SHIT, muszę mocniej odbić w lewo, bo mnie zaraz wprasuje w skałe" - co chyba nigdy w tak długiej wersji nie miało miejsca: nie że tak dobrze czy długo latam, tyle że na to nie ma czasu. Kolejna sytuacja. Kolejne bodźce. Natychmiastowa reakcja. Część wyuczona, bez namysłu wedle takiej samej zasady jak przy jeździe samochodem. Jak kierowcy, któremu coś wyskakuje przed maskę, a on instynktownie próbuje to ominąć. Bez strachu. Jeszcze. Analiza przychodzi potem, minimum kilkaset milisekund* później.

Dlatego taki strach to nie strach. To coś na kształt dostrzeżonego zagrożenia, na które reagujesz instyktownie, szyszynka pompuje Ci w krwioobieg adrenaline i inne hormonalne gówna, a gra się kręci. Gorszy strach, czy raczej należałoby powiedzieć lęk, to wersja analityczna - coś z czym sądzę że wiele osób może mieć problemy. Coś co potrafi dosłownie paraliżować (trzymając np. w łóżku). Najczęściej jest on chyba odczuwany właśnie w zaciszu domowym. W chwilach spokoju i zastanowienia. Zasypiasz i myślisz. Zazwyczaj zdala od rzeczywistego zagrożenia którego strach dotyczy. I to chyba właśnie taki lęk większość osób ma na myśli pytając o latanie. Latanie zawsze było moim marzeniem. Stąd chyba mam szczęście nie odczuwać tego rodzaju strachu. Siła marzeń jest większa niż siła lęku. Ciężko mi więc tutaj cokolwiek sensownego doradzić oprócz samych oczywistych rzeczy: nie karmić zwierząt. Czyli nie myśleć o tym. Nie kultywować w głowie obrazu katastrofy i innego czarnowidztwa. Nie odkładać na bliżej nie zdefiniowaną przyszłość tego czego się boimy. Iść od razu na głęboką wodę - po pierwszym sukcesie nasza pewność siebie wspomagana przez pozytywne doświadczenie lepiej poradzi sobie z takim lękiem. No i oczywiście nie oglądać na youtubie godzinami filmików z wypadkami na paralotniach ;-)

Wreszcie strach decyzyjny. To taki, z którym ja osobiście mam największe problemy. Na pierwszy nie mam czasu, z drugim walczą za mnie moje marzenia, ale trzeciemu muszę już ja osobiście stawać czoła, co nie zawsze mi się udaję. Wystartować stąd? Iść dzisiaj latać? Który wariant lotu wybrać? A nie dałoby się przełożyć decyzji na później? Nie tak łatwo wygrać mi z tą odmianą. Czasami przegrywam. Zwłaszcza jeśli jest to coś bardziej po stronie lenistwa. Dlatego często nie gram uczciwie :) Wspomagam się przede wszystkim ludźmi. Jeśli wiem że jest ryzyko odkładania czegoś na później, mówie o tym swoim znajomym jak o fakcie - potem nie w smak byłoby mi się wycofać. Jeśli to bardziej złożona decyzja to rozkładam ją na mikro decyzje, które prościej podjąć. No i staram się nie zapomnieć o powiedzeniu: To nie tak że nie potrafisz podjąć decyzji. Ty ją już podjąłeś, tylko nie możesz pogodzić się z konsekwencjami. Lub się ich boisz. Zresztą wydaje mi się iż im więcej się czymś zajmujesz, tym bardziej ta konkretna odmiana strachu rozmywa się i przestaję Cie męczyć. Przyzwyczajasz się do niego. Strach oswojony to strach uajrzmiony. Wiem że się czasami boję. Nie wypieram tego. Podstępnie ;-) traktuje lęk jako sprzymierzeńca, który kiedy przedziera się mocno do świadomości to sygnał, że trzeba coś dokładniej zweryfikować. Jeśli jednak podejmę już decyzje, to nie zostaje mu (proszę jaka ładna personifikacja, ani chybi wyraz szacunku ;) nic innego jak zareagować na sygnał DO BUDY, i schować się gdzieś tam obok potylicy. W sam raz tak, żeby nie zasłaniał mi podejścia do lądowania.

To by było tyle jeśli idzie o moje postrzeganie strachu. O strachu naszych bliskich, innym razem.

Wczoraj dostałem finalne potwierdzenie, że wylatujemy latać do Afryki 5/6go stycznia. Ale przyznam się w tajemnicy, tym wszystkim którzy przedarli się tutaj przez moje wypociny, że raz czy dwa pomyślałem w ostatnich tygodniach: ueee, a może coś nie wypali? Może coś się zawali w pracy (a ja temu wcześniej podłożę nogę ... ;-) Nic z tego :-D Stay tuned.

*) Jak grywaliśmy z przyjaciółmi nałogowo na konkursach Quake podczas studiów, to w ramach zabawy mierzyliśmy sobie "rozdzielczość czasową". Czyli jakie minimalne interwały czasowe jesteśmy w stanie jeszcze odróżnić. Wyszło nam z pomiarów, iż statystyczny student AGH, na trzeźwo (czyt. rzadko), jest w stanie po treningu rozdzielać otoczenie postrzegane optycznie na poziomie interwałów 40..60ms. Czyli w idealnych warunkach rozróżniałem 25 odrębnych zdarzeń w ciągu jednej sekundy. Groovy.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Radku, kapitalny tekst! Nieco teorii i te przykłady - jako uśpiny socjolog mówię - paluszki lizać. Czekam na Maroko - znajomi byli na Sylwestra (naszego bo ich był 28.12) i mówią, że było 20 st w cieniu. Mniam. Powodzenia i pozdrawiam - Kinia

Anonimowy pisze...

Aha i zapomniałam - te ślicznie spleśniałe cytrynki na początku to do czego? ;)

polka pisze...

Stary numer z tymi cytrynami ;)