poniedziałek, 5 stycznia 2009

Paralotnie - Maroko, wylot

Wyjechaliśmy w poniedziałek piątego. W Polsce totalna zima, co widać na moim biednym samochodzie. Temperatura też daje w kość. Podróż dość długa, punkt punkt zabrała prawie 24h.


Rozśmieszył mnie samolot ryan air który wygląda w środku tak plastikowo i kiczowato że widać było w każdej klamce iż jest to Cheap Flying. Przykre, że ceną (pewnie jedną z wielu) wprowadzenia tanich linii było wyginięcie prestiżu zawodu pilota. Zresztą mit pięknych stewardess też prysł jak bańka mydlana. Czemu się temu nie dziwie... kto by chciał pracować w podrzędnym hoteliku, albo w biedronce z masą rozwrzeszczanych klientów.

Po przylocie do Marakeszu, szybkie wypożyczenie samochodów i w droge na południe. Kraj całkiem inny, jak z innego świata, ale o tym jeszcze napisze.


Po drodze w lokalnej restauracji bez żadnego menu, bez wspólnego języka, zamówiliśmy coś totalnie na migi, nie wiedząc co, dla ilu osób i za ile. Dostaliśmy świetny lokalny posiłek, nie wiemy z czego się jednak składał :-) Na koniec tradycyjna arabska herbata. Chyba zielona, na pewno baaaaardzo mocna, i bardzo słodka. Zostałem jej fanem i może znowu zaczne od czasu do czasu słodzić herbatę.


Na miejscu w południowym Maroku mieszkamy u lokalnych gospodarzy, nastawionych na paralotniarzy (trzy świetne startowiska w pobliżu). Mamy meczet 30m od naszych zabudowań. Śpiewają okropnie i regularnie jak koguty w Polsce. Kibelek na Małysza o ile był w restauracji (!) po drodze i nas straszył to tutaj był juz przeszłością. Czysto schludnie chociaż raczej biednie. Jak w polskiej wsi 50 lat temu. Tyle że kolorowy telewizor jest. Dla mnie tv to z kolei nowość :-)


Wieczorem szybki rzut oka na plaże przy klifach gdzie jutro może bedziemy latać i powrot do spania.

Dobranoc.

P.S. Wszędzie pełno osiołków, bardzo fajne zwierzaki i fajnie ryczą. Mówcie mi osiołku :-)

Brak komentarzy: