W miare upływu dnia wiatr wzmagał się i chwilami warunki były, dla nas początkujących, nienajłatwiejsze. Miałem jeden taki lot, gdzie start był prawie natychmiastowy: poderwał mnie bardzo silny podmuch, by dosłownie kilka sekund później miotnąć mną tuż nad ziemie. Na szczęście nie siedziałem jeszcze w uprzęży i wybiłem się drugi raz nogami, oczywiście przy wydatnej pomocy wiatru który ponownie porwał mnie na kilka metrów w górę :-) Frajda jak na karuzeli. W takich warunkach, nie zdecydowałem się jednak na dłuższy lot, i podjąłem decyzje że podchodzę do lądowania od razu jak to tylko możliwe. Decyzje wspierały podmuchy, mocno utrudniającę pilotowanie, a dokładnie prawie mi je uniemożliwiające: moję umiejętności są bowiem wciaż podstawowe.
Tak więc lądowanie. Bieżąca wysokość pomiędzy 5 i 10m (wiatr robi swoje), wybieram miejsce po mojej prawej, decyduję czy przelecę nad drzewkiem czy obok, próbuję ocenić kiedy będzie następny podmuch wiatru, szacuję prędkość opadania i punkt przyziemienia, zaciągam prawą sterówke, ustawiając paralotnie pod wiatr wzdłuż stoku, czekam ułamek sekundy i zaciągam maksymalnie obie sterówki hamując ile się da (przed manwerem na oko leciałem 10m/s) kompensując też prędkość opadania. Obie nogi złączone, lekko ugięte, mieśnie naprężone. Przyziemienie. Delikatna wywrotka i natychmiastowe wygaszenie skrzydła, żeby mnie przy tym wietrze nie przeciągnęło po ziemi. Całość trwała do dwóch sekund.
W takich chwilach (a raczej po nich, jak przychodzi czas na ich analize) jestem pełen podziwu dla mózgu jako narzędzia. Dosłownie w ułamku sekundy ma miejsce analiza wszystkich możliwych zmiennych, a nastepnie ciało przystępuje do natychmiastowego wykonania. Każda taka sytuacja daje niezłą satysfakcje i frajdę, choć złośliwi mówią że to tylko efekt adrenaliny ;-)
W rytmie Viva La Vida, spisywał to na lekkim powiankowym kacu, Szmato Latacz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz