Miły spacer po zajęciach z chińskiego prosto w objęcia foteli krakowskiej Reduty. Po drodze zdążyłem porwać na film Karolinę.
Na Burzę Hormonów (polski tytuł) szedłem z pewnym wahaniem. Obawiałem się jakieś przesłodzonej komedyjki brytyjskiej, a w najlepszym przypadku kolejnej wariacji na temat wesel i pogrzebu... Zwłaszcza że nazwisko McGregora nie szło w parze z określeniem 'niskobudżetowy' który możecie zobaczyć na wielu portalach piszących o tym filmie.
Na całę szczęście pozytywnie się rozczarowałem :) Chociaż po seansie mieliśmy zażartą dyskusje, czy wydźwięk filmu był dobry czy też smutny (o tym jeszcze za chwilę), zdecydowanie jest to dobre kino europejskie. Kilka (6?) historii opowiadanych równolegle, o całkiem obcych parach które na dodatek w ogóle się nie spotykają, a ich historie nie łączą bezpośrednio. Eeee, to czemu jeden film, a nie kilka krótkometrażowych? Ano dlatego że temat każdego z szortów jest taki sam: związki (te bliższe :) między ludźmi oraz ich dynamika pokazana w obliczu różnych okoliczności. Brzmi jak temat na dysertacje z socjologii, ale zapewniam że tematy są w rzeczywistości w miare lekkie (khm khm :) oraz co najważniejsze dobrze dobrane.
Mamy więc okazje poznać brytyjskie pary, młodsze i starsze, spotykajce się i rozstające w kilku różnych sytuacjach. Takich, które pozwalają nam na lepsze poznanie ich uczestników. Innymi słowy taka dynamika związku w pigułce (bynajmniej nie błękitnej z literką V - nie napisze nazwy bo mnie spamfiltr wytnie ;). Jako że staram się w moich MMRach nie pisać o fabule, także tym razem nie zdradzę wprost jaki wspólny element występuję. Przejdę do wydźwięku filmu: dla mnie pozytywny. Pozytywny dlatego że pokazuje czego unikać, pokazuje też że emocje i miłość nie zawsze są najważniejsze i kierują nami najsilniej - czasami racjonalizm wygrywa. Film zadaje pytanie czy słusznie - czy potem co się dzieje, to nie jest efekt smutku, porażki i pogodzenia się z losem. Negatywne przykłady mogą skłaniać w taką stronę myślenia, ale dla mnie to raczej tylko coś na kształt ostrzeżenia: tego nie rób, a będzie ok. Poza tym, to raptem kilka par tylko... A co z tymi którym się udało. Gdzieś tam są :)
Moja ocena: 2.3 - dobre europejskie kino obyczajowe z większą szczyptą romantyzmu (czarnego).
P.S. Poprawność polityczna oczywiście odfajkowana, czyli kilka ras, oraz geje zaliczeni - to już się robi nudne, bo niezgodne ze statystyką.
czwartek, 29 maja 2008
środa, 28 maja 2008
Sukiyaki Western Django - Takashi Miike
VII Filmostradę rozpocząłem w ostatni weekend od japońskiego udrzerzenia z samym Tarantino w jednej z ról.
Krakowski Aneks, późny majowy wieczór :)
Smakowita sztuka mięsa - ostrzegam że jednak nie każdemu podejdzie na ząb. Mimo iż zdecydowanie polecam, to mam świadomość że ta pozycja niekoniecznie wzbudzi podziw. Jest to przede wszystkim 'zasługą' ;) fabuły filmu, która tutaj choć ważna, nie jest głównym elementem obrazu. To bowiem co stanowiło 'mięso' tej pozycji to zabawa z widzem i kpienie z konwencji. Przede wszystkim z spaghetti westernu, popularnego stylu filmowego w latach 60/70 który dla wielu widzów stał się potem przedmiotem kultu (nie mylić z Cthulhu ;) Zaczerpnięte liczne motywy pozwoliły ekipie na wykreowanie sporej ilości komicznych scen, lub przynajmniej zaserwowanie widzowi zadowolenia z odkrywanych przez niego nawiązań. Oczywiście (wiszą bo to film japoński) drugim głównym nurtem w którym reżyser puszcza do nas oko, jest anime. Przerysowanie pewnych scen (umieranie w błocie - mniam :) czy nawiązanie do Akiry naprawde pozwala przetrenować naszą przeponę - pod warunkiem że kojarzymy anime chociaż trochę...
Miejsc w którym miałem okazje szczerze się pośmiać (razem z całym kinem, nie żebym przeszkadzał ;) było naprawde wiele. Np scena z krzyżem i zombie szeryfa powalała - chociaż liczyłem w niej jeszcze na kwestie rodzaju: "braiiiiiiinzzzzz" :)
Odniesień, supełków, nawiązań, nawijań, przewijań jest mnóstwo. Nawet Matrix oberwał. Innymi słowy, zabawa w postmodernizm? W jakimś stopniu na pewno. Dla mnie był więc to przede wszystkim świetny humorystycznie film, z malowniczymi zdjęciami, fajną fabułą (a jednak :) pozwalający zobaczyć przez swoje przerysowanie, dlaczego standardowe kino wpisane w ramki konwencji jest nuuudne aż do bólu. No ale dzięki niemu mogą powstać takie perełki jak to.
Moja ocena: 2.3, polecam za zabawe konwencją i świetne zdjęcia.
Krakowski Aneks, późny majowy wieczór :)
Smakowita sztuka mięsa - ostrzegam że jednak nie każdemu podejdzie na ząb. Mimo iż zdecydowanie polecam, to mam świadomość że ta pozycja niekoniecznie wzbudzi podziw. Jest to przede wszystkim 'zasługą' ;) fabuły filmu, która tutaj choć ważna, nie jest głównym elementem obrazu. To bowiem co stanowiło 'mięso' tej pozycji to zabawa z widzem i kpienie z konwencji. Przede wszystkim z spaghetti westernu, popularnego stylu filmowego w latach 60/70 który dla wielu widzów stał się potem przedmiotem kultu (nie mylić z Cthulhu ;) Zaczerpnięte liczne motywy pozwoliły ekipie na wykreowanie sporej ilości komicznych scen, lub przynajmniej zaserwowanie widzowi zadowolenia z odkrywanych przez niego nawiązań. Oczywiście (wiszą bo to film japoński) drugim głównym nurtem w którym reżyser puszcza do nas oko, jest anime. Przerysowanie pewnych scen (umieranie w błocie - mniam :) czy nawiązanie do Akiry naprawde pozwala przetrenować naszą przeponę - pod warunkiem że kojarzymy anime chociaż trochę...
Miejsc w którym miałem okazje szczerze się pośmiać (razem z całym kinem, nie żebym przeszkadzał ;) było naprawde wiele. Np scena z krzyżem i zombie szeryfa powalała - chociaż liczyłem w niej jeszcze na kwestie rodzaju: "braiiiiiiinzzzzz" :)
Odniesień, supełków, nawiązań, nawijań, przewijań jest mnóstwo. Nawet Matrix oberwał. Innymi słowy, zabawa w postmodernizm? W jakimś stopniu na pewno. Dla mnie był więc to przede wszystkim świetny humorystycznie film, z malowniczymi zdjęciami, fajną fabułą (a jednak :) pozwalający zobaczyć przez swoje przerysowanie, dlaczego standardowe kino wpisane w ramki konwencji jest nuuudne aż do bólu. No ale dzięki niemu mogą powstać takie perełki jak to.
Moja ocena: 2.3, polecam za zabawe konwencją i świetne zdjęcia.
Na filmowym horyzoncie
Ciepły maj nie sprzyja siedzeniu w kinie, a tu jak na złość wysyp całkiem sporej ilości atrakcji zalewa kinowe ekrany. Z bólem (dupy ;) wybieram więc czasami nocny pokaz zamiast wieczornej imprezy na kazimierzu..
Co więc mamy na tapecie. Przede wszystkim zbliża się do końca VII edycja Filmostrady gdzie prezentowanych jest kilka niezłych filmów. Szczególnie polecam SUKIYAKI WESTERN DJANGO choć i inne pozycje są godne spóźnionej wizyty w zadymionych podziemiach krakowa ;) MMRy w następnych postach (Moje Mikro Recenzje).
Kolejna rzecz na moim filmowym horyzoncie to 48 Krakowski Festiwal Filmowy. Nie będę się bawił w grafomana, wszystkie smakowite ciacha na portalu KFF. Ja zamierzam (o ile wieczorny chiński i salsa nie przeszkodzą, bo praca nie ma prawa :) poćwiczyć tyłek przed lipcowym szaleństwem we Wrocławiu (o czym za chwilę). Warto pamiętać tylko że startujemy 30 maja (blisko!) i przez 6 dni w Kijowie, Mikro i Pod Baranami będziemy podrywać miłośniczki kina na wysublimowane miętolenie ozorem ;)
W międzyczasie 29-31 odbywa się krótki I Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie. Przede wszystkim na błoniach, więc jako że wieczorami ścieram tam kółka na rolkach, vel nadgarstkowy naskórek - strzygąc uszami zamierzam zweryfikować to wydarzenie przynajmniej jednego wieczora (o ile żagle pozwolą).
I to by było chyba na tyle - przypominam jeszcze o zbliżającym się wrocławiu: 17-27 lipca. Nowe Horyzonty 2008 opublikowały już program - ślinię się na samą myśl o pieczołowitym zakreślaniu filmów do obejrzenia. Wygląda na to że mogę się spóźnić o dzień (2008 czasem zmian :), ze względu na planowany obóz na mazurach, no ale coś się wymyśli - mają przecież lotnisko we Wrocławiu :)
Stay tuned.
Co więc mamy na tapecie. Przede wszystkim zbliża się do końca VII edycja Filmostrady gdzie prezentowanych jest kilka niezłych filmów. Szczególnie polecam SUKIYAKI WESTERN DJANGO choć i inne pozycje są godne spóźnionej wizyty w zadymionych podziemiach krakowa ;) MMRy w następnych postach (Moje Mikro Recenzje).
Kolejna rzecz na moim filmowym horyzoncie to 48 Krakowski Festiwal Filmowy. Nie będę się bawił w grafomana, wszystkie smakowite ciacha na portalu KFF. Ja zamierzam (o ile wieczorny chiński i salsa nie przeszkodzą, bo praca nie ma prawa :) poćwiczyć tyłek przed lipcowym szaleństwem we Wrocławiu (o czym za chwilę). Warto pamiętać tylko że startujemy 30 maja (blisko!) i przez 6 dni w Kijowie, Mikro i Pod Baranami będziemy podrywać miłośniczki kina na wysublimowane miętolenie ozorem ;)
W międzyczasie 29-31 odbywa się krótki I Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie. Przede wszystkim na błoniach, więc jako że wieczorami ścieram tam kółka na rolkach, vel nadgarstkowy naskórek - strzygąc uszami zamierzam zweryfikować to wydarzenie przynajmniej jednego wieczora (o ile żagle pozwolą).
I to by było chyba na tyle - przypominam jeszcze o zbliżającym się wrocławiu: 17-27 lipca. Nowe Horyzonty 2008 opublikowały już program - ślinię się na samą myśl o pieczołowitym zakreślaniu filmów do obejrzenia. Wygląda na to że mogę się spóźnić o dzień (2008 czasem zmian :), ze względu na planowany obóz na mazurach, no ale coś się wymyśli - mają przecież lotnisko we Wrocławiu :)
Stay tuned.
niedziela, 25 maja 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)