środa, 25 lipca 2007

ENH: La Leon, Santiago Otheguy

15.45 w Heliosie, zamiast Czarnego Złota na które brakło miejsc.

Wcześniej nie zdążyłem też zjeść obiadu ze względu na negocjacje z niebieskimi. Ech trudno było ale M2M będzie mam nadzieje nasze i to co ciekawe chyba nie wiele razy w życiu będe w sytuacji kiedy po negocjacjach obie strony spotkały się naprawdę pośrodku (albo są tak dobrzy że mnie wyruchali ;) Oczywiście trochę maili też musiałem przetworzyć i przed seansem ledwo zdążyłem wypić kawe i wcisnąć ciacho.

A jeśli idzie o film... zaczne tak: o rzece, człowieku i argentyńskiej produkcji...fuck Alosno?? Nieee, coś innego. Kino spokojne, czarno białe, z małą ilością (ale nie skąpą) dialogów. Dopracowane w warstwie obrazu, rzekłbym wysmakowane. Posiadające swoją historie, leniwie opowiadaną z punktu widzenia głównego bohatera (niech Was nie zmyli to że jest gejem, nie jest to kino klasy 'gender'). Raczej opowiada o ksenofobii, wyalienowaniu na tle codziennych problemów społeczności gdzieś na wyspie w południowej Ameryce. Jako warstwa dźwiękowa przez większość czasu służy przyroda, z rzadka wymieniana z muzyka (której nie pamiętam :) To co bardziej zapada w pamięć to krajobrazy - nostalgiczne, samotne, piekne. Czarno biały zmienia brud w starość, a znaki rozkładu niepostrzeżenie wymienia na smutek - pozwala też ze spokojem przyjąć ciemne aspekty życia i znaleźć w nich coś pięknego.

Sam się sobie dziwie że nawet mi się podobało, może przez przesłanie? Iż każda zbrodnia ma swoją karę?

Moja ocena: 2.2 (i sam się jej dziwie :)

P.S. Lece na Salto do Warszawy, mała sala, więc jak braknie miejsc to mnie coś trafi..
P.S.2. Musze zdecydowanie kupić appla bo 3h na baterii to za mało na festiwalowy dzień wymieszany z pracą, 6h would be enough :)

Brak komentarzy: