U góry okazało się jednak że wieje dość silnie. W porywach na oko do 8m/s czyli ponad nasze (z wyłączeniem Gotka latającego od lat) możliwości do startu. Co około 5..10 minut przechodził jednak na szczycie komin termiczny który na kilkanaście sekund osłabiał istotnie wiatr do na oko 4 m/s. Trzeba więc było wybrać z naszej paczki królika doświadczalnego, a że ja lubie takie wyzwania, oraz moją nowa ksywke: prosiak morski, nie trzeba było długo na mnie czekać - w zasadzie to sam się od razu zgłosiłem ;-)
Przy takim wietrze, utrzymanie samej złożonej w kalafiora paralotni na ziemi nie jest prostę gdyż cały czas Ci ją zwiewa, co więcej jak jesteś do niej przypięty, zwiewa także Ciebie na okoliczne skały, kamory i krzaczory :-) Wszyscy jednak pomagają i przytrzymują wyrywającą się szmatę, w oczekiwaniu na chwilę ciszy. Paralotniorstwo to sport zespołowy. Raz że często potrzebujesz pomocy, dwa że informacja o tym jakie jest powietrze tak naprawde jest czytelna dopiero wtedy gdy widzisz kogoś w powietrzu. Czy dzisiaj nosi? Czy jest turbulentnie? Czy może podmuchy sa miodnie laminarne? Czy jest sens startować, czy lepiej uderzyć na doskonałe czerwone rumuńskie wino? ;-)
Niestety mimo dwóch prób, nie udało się mi wystartować. Za silny wiatr, za słabe umiejętności. Chciałem spróbować trzeci, ale wiatr wzmagał się coraz bardziej, a Gotek stwierdził że nie ma co narażac dalej dupy dla ładnych zdjęć. W takiej sytuacji trzeba poczekać aż troche osłabnie, a najlepiej wybrać inne startowisko, troche niżej położone, lub wręcz startować z połowy stoku gdzie wiatr jest zdecydowanie słabszy niż na szczycie.
Pojechaliśmy więc dalej..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz