piątek, 1 maja 2009

kinonagranicy: Muzika, Juraj Nvota

Uciekając z wywiadu z pozującym na dekadenckiego 20latka Nowickim, odebrałem i zakwaterowałem Anie w naszym ultra komunistycznym hoteliku. W drodze powrotnej na film - telefon i w rezultacie powrót po zapomniane szkło do pokoju. Żeby zdążyć nad Olze musieliśmy w efekcie poznać uroki branży taksówkowej na granicy. Na przykład w aspekcie zakazu przekraczania granicy taksówką.

Projekcja jest ultra odjazdowa. Siedzimy w kilkaset osób pod otwartym niebem, na ławeczkach nad brzegiem Olzy po stronie czeskiej. Na drugim brzegu, 40 metrów dalej, po stronie polskiej, stoi potężny ekran na którym jest wyświetalny film. Głośniki na dużych podstawkach stoją na ziemi niczyjej, czyli w.... środku rzeki. To się nazywa prawdziwie międzynarodowa projekcja. Zastanawiać się tylko można, na który kraj w takiej sytuacji kupuję się licencje do dystrybucji? Wedle widzów? Ekranu? Projektora? Czy może głośników ponad podziałami :-)

Muszę z przykrością przyznać, że z filmu nie pamiętam dużo, no może tyłek dziewczyny która szyła spadachrony dla wojska, ciągle się bzykała, i miała urorcze nazwisko Przepuszczalska :) Ot taka zbawna czeska komedyjka sytuacyjna. Nie żeby film mi się nie podobał. Jak najbardziej. Tyle że było tak zimno, że ratowały nas specjały R przywiezione prosto z Litwy: coś słodkiego smakującego jak oranżada (35% alc :) oraz coś ziołowo-pieprzowego smakującego jak szybko łykany WD40 (50% alc). Śpieszę donieść, iż w trakcie projekcji nie zmarzłem, a po zostałem fanem litewskich trunków :-)

Moja ocena filmu: eeeee, ten tego... a nie moge oceniać napitków???? Albo idei kina transgranicznego? ;-)

P.S. Ciąg dalszy zaległych postów z kina na granicy w najbliższych dniach.

Brak komentarzy: