sobota, 2 sierpnia 2008

paralotnie: smak strachu

Dzisiaj lataliśmy na siewierskiej górce. Wyciągneliśmy też Marka na eskapade no i wygląda że został zarażony bakcylem, a tym samym jutro polatamy razem (chociaż w tej chwili jak pisze w Krakowie jest burza).


Udało mi się wykonać tylko trzy loty dzisiaj, ale zebrałem spory pakiet doświadczeń w każdym z nich. Lekcje odebrałem, mocno w powietrzu zagryzając miejscami ze strachu zęby. Dzisiejsze warunki uczyły na zasadzie głębokiej wody. Jak to zwykle bywa pierwszy lot był najlepszy, w sensie najdalszy. Start nietypowy. W miare silny wiatr. Po postawieniu skrzydła od razu mnie podniosło na metr czy dwa, po czym po kilku sekundach staniu w powietrzu postawiło grzecznie kilka metrów dalej. Szacunek dla sił natury. To oczywiście zasługa wiatru, natomiast wskazówka na potem, to nie nie przerywać procesu, nawet w takiej nietypowej sytuacji. Natychmiast, ze skrzydłem nad sobą, ustawiłem się znowu pod wiatrem i kontynuowałem start. Kolejny podmuch (prezent od bogów) podniósł mnie w powietrze i poleciałem. W powietrzu dość istotnie huśtało i miejscami wyraźnie nabierałem wysokości. Dopiero po opuszczeniu zbocza (gdzie siła wiatru była największa) powoli zaczałem zbliżać się do ziemi. Lądowanie neutralne.

W drugim locie miałem niezłą przygodę. Przy starcie nie zauważyłem że na jednym z końców skrzydła, linki zawiązały mi tzw. 'krawat', czyli skróciły skrzydło o niecały metr obwiązując dookoła jego płat. Mimo tego, udało mi się wystartować (vivat szczęście amatora). Tak skrzywione skrzydło miało jednak odmienny profil i w efekcie leciało bokiem (sic!). No, powiedzmy, nie 90 stopni, ale koło 70(?). Nie znając przyczyny takiego lotu, a odrzuciłem moje zdolności jako źródło ;), zrzuciłem to na wiatr i próbowałem odbijać w drugą stronę. Pomysł dobry, ale wykonanie do dupy. Robiłem to za słabo, efektem czego dalej posuwałem się bardziej w lewo niż do przodu. Panika w oczach. Jestem kilkanaście metrów nad ziemią i lece w bok. A przecież w takim locie, skrzydło ma mniejszą siłe nośną, straci powietrze w komorach i mi się załamie. OK, lądujemy. Huśtanie (cały czas wiał silny wiatr) mocno utrudnia mi podejście. Na dodatek robię błąd, polegający na zbyt słabym wyhamowaniu skrzydła przed przyziemieniem. W efekcie nie jestem w stanie utrzymać się na nogach i odrazu wywracam się jak długi bez żadnej kontroli do przodu. W tej sekundzie (skrzydło wciąż w powietrzu, ja leżę na brzuchu) przychodzi silny podmuch, a mi tylko starcza czasu na pomyślenie: o fuck, teraz mnie pociągnie, ale spoko, mam kask, najwyżej sobie coś złamię. Jak widać człowiek ma tendencje do głupich myśli w takich chwilach. Na szczęście bez złamań się obyło :-) Zrobiłem dosłownie dwa pełne salta (khem khem :) i pamiętam tylko jak horyzont obracał mi się przed oczyma tak jak widać na filamch z samolotów akrobatycznych. Najadłem się strachu że hej, ale tylko na tym się skończyło. Niestety potem i tak musiałem pojechać coś zjeść. Mało kaloryczny ten strach ;-)


Trzeci lot z kolei, zarówno start jak i lądowanie miał standardowe, tyle że podczas lotu wiał tak silny wiatr, że miejscami stałem w powietrzu. Wrażenie nieciekawe, bo pomimo tego że mówię sobie: spokojnie, to tylko prędkość względem ziemi. Względem powietrza przesuwam się dość szybko, a to definiuje siłe nośną, więc nie spadne. No ale wrażenie wiszenia na wysokości nad ziemią, niemiłe. Na dodatek nie wiedziałem w ogóle co zrobić by podejść do lądowania w jakimś rozsądnym miejscu. Wiatr huśta mnie w góre i w dół jak sen szalonego windziarza. Suma sumarum wylądowałem (czyli wiatr posadził mnie tam gdzie uznał za stosowne) jeden metr od potężnych krzaków jakiegoś kolczastego badziewia. Tak więc ja jako Jezus z Pasji, jeszcze nie tym razem.

Po takim locie koniec latania: zdecydowanie za silny wiatr. Poszliśmy więc całą grupą ćwiczyć start alpejką, jak widać poniżej.



Lekcje na dzisiaj:
Przy bardzo silnym wietrze czołowym nie warto lecieć pod niego. Wypadkowa prędkość w stosunku do ziemi może wynieść bowiem zero, co w połączeniu z wahaniami w pionie (paralotnia leci w stosunku do otaczającego jej powietrza kilka metrów na sekunde), stanowi dość ryzykowną kombinacje. W takiej sytuacji zdecydowanie odbicie od wiatru mocno wskazane i dalszy lot z częstymi zwrotami.

Druga lekcja to hamowanie przy podejściu do lądowania, warto je jednak zaczynać wcześniej, a w sytuacjach skrajnych być przygotowanym do ściągnięcia skrzydła nie tylko przy pomocy sterówek ale i taśm dolnych. W innej sytuacji, przeciągnięcie po ziemi gwarantowane.

Brak komentarzy: